środa, 8 października 2014

Mężnie jest!



Zespół myślenia ironicznego zapalił żarówkę myślenia paradoksalnie poważnego, dlatego postanowiłam wykorzystać jej światło i powspominać temat stary jak świat. Ostatni raz o samotności (bo o niej będzie mowa) miałam okazję opowiadać na swojej ustnej maturze z polskiego języka, a że było to dekadę temu, postanowiłam sprawdzić czy moja samotność zmieniła się od tamtej pory. Czy przytyła, schudła, zmieniła fryzurę? Czy w dalszym ciągu zajada się czekoladą i nocami ogląda seriale, a w ciągu dnia siedzi na fejsie? A może moja samotność ma męża i dziecko, podobnie jak ja? Istnieje szansa, że czuje się samotnie, bo zawsze miała do tego skłonności. A może podróżuje i poznaje nowych ludzi?

Gdybym wpadła kiedyś na pomysł robienia nadruków cytatów na ubraniach, moja powierzchowność przedstawiałaby się następująco: od gimnazjum, przez liceum aż po studia nosiłabym najpewniej niebieski t-shirt ze słowami w kolorze białym z Remarque'a, że samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa. Ostatnie dwa lata studiów spędziłabym przy stoliku jakiejś przytulnej acz śmierdzącej bo piwnicznej krakowskiej knajpki z Grudzińskim na plecach: Boże daj mi samotność, bo nienawidzę ludzi. Po studiach, zanim jeszcze dojrzałam do pierwszej poważnej pracy, zrobiłabym sobie tatuaż: Samotność domeną silnych. Słabi zawsze trzymają się w grupie (via siłacze). W tamtym okresie przebierałabym w szafie, bo samotności, jakaś ty przeludniona! było też jednym z wielu moich ulubionych haseł - manifestów. Koniec końców opcja Kaśki Nosowskiej zaprzyjaźnij się z samym sobą okazała się dla mnie wtedy najlepsza, a właściwie jedyna, żeby nie czuć się mega samotnym w życiu. 

To zjawisko subiektywnie odczuwalne, ten kłębek emocji kiedy nie możesz się z nikim porozumieć. Bo to już nawet nie chodzi o to, że nikogo nie ma, bo ktoś niby zawsze jest, zawsze był. Ale przychodzi moment, kiedy poziom komunikacyjny spada poniżej norm, coś się gryzie, nie wszystko pasuje, to nie moje piętro i wysiadam. Od zawsze szukałam sfery samotności, inaczej bycia pojedynczym z kimś innym. Z kimś kto zrozumie. Ten sam scenariusz: ja + Ty + często jeszcze ktoś, a mimo to każdy z nas pojedynczy, każdy sam sobie ale razem. I wreszcie znalazłam złoty środek w mojej samotności, którą jednak zawsze lubiłam. Odkryłam, że małżeństwo to zalegalizowana samotność we dwoje. A miłość to czuwanie nad czyjąś samotnością. I to nam się udaje. Jesteśmy nie tylko przyjaciółmi, my jesteśmy małym gangiem. Mężnie jest z moim mężem. Jesteśmy razem dzielni, że nikt nam nie podskoczy. To są te fajne momenty, kiedy mimo, że znajomi odwracają się od nas, bo towarzysko straciliśmy na wartości, zyskując potomka, potrafimy obrócić samotność na naszą stronę i stwierdzić: pieprzyć to, we dwoje mamy najlepsze imprezy. Mężności Wam życzę, bo podobno mało jej się ostało. I tej dobrej samotności, która jest jednak bardzo potrzebna, o ile ktoś nad nią czuwa, żeby woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. A zatem loff z Wami, dzieci i męże.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...