czwartek, 25 września 2014

Typologia Niani Polki

Niania Polka w przeciwieństwie do Matki Polki nie rodziła dziecka, którym się zajmuje w celach zarobkowych, więc jej więź z dzieckiem nigdy nie będzie taka wiecie, pępowinowa, to oczywiste. A Matce Polce nikt za opiekę nad swoim dzieckiem nie zapłaci, mimo największej więzi (co za pech). Niania Polka wychowuje więc dziecko Matki Polki, podczas gdy ta napędza rynek gospodarczy (polski), a Matka Polka z racji swojej roli będzie mieć co do sposobów wychowania obiekcje, podczas gdy Niania Polka będzie uważać, że robi wszystko bardzo dobrze. W lepszym wypadku Niania Polka pokieruje Matką Polką, żeby ta stosownie do jej uwag, pracowała (rzecz jasna po pracy - znacie ten matczyny trzyzmianowy etat) nad rozwojem dziecka. Jest to szczególnie przydatne, kiedy Matka Polka po raz pierwszy w życiu wpada w pieluchsidła, a Niania Polka posiadła już cenne doświadczenie i wie, co zrobić, żeby w tych sidłach i kupie obowiązków nie zwariować. Niania Polka z Matką Polką nie muszą być koleżankami, nie po to ta relacja powstała. Ale na pewno muszą prowadzić twórczy dialog, budować kompromisy, rozmawiać i jeszcze więcej rozmawiać, żeby stworzyć skuteczną siatkę działań na rzecz wspólnego dobra. Nic tak życia nie ułatwia jak dobrze wychowane dziecko.

Cóż, ja sobie wiele utrudniłam przez ostatni rok, ale puśćmy to w niepamięć. Ułaskawił mnie żłobek jednym wolnym miejscem.

Niania Polka mieści się w kilku przedziałach wiekowych, z których każdy charakteryzuje się innym podejściem do pracy. Mamy więc Nianie Pomaturalne, które, z nudów w najdłuższe wakacje życia, będą szukać dzieci do opieki. Bo dzieci są słodkie, bo Nianie Pomaturalne mają młodsze rodzeństwo, bo ich sąsiadka ma córeczkę a kuzynka urodziła niedawno i udało się z sukcesem pieluchę przewinąć. Doświadczenie wątpliwe, za chwilę może się okazać, że minęły się z powołaniem.
Mamy też Nianie Zaoczne. Studiują w weekendy pedagogikę, psychologię, położnictwo. Z racji kierunku studiów dzieci im nie są straszne, a od poniedziałku do piątku Nianie Zaoczne są dyspozycyjne, więc chętnie podejmą pracę. Te zaczynające studia będą uczyć się na naszych dzieciach, studentki lat ostatnich najprawdopodobniej mają już jedno, dwoje dzieci w referencjach (które zawsze trzeba sprawdzać). Można trafić lepiej albo gorzej, niania.pl to istna loteria - wygrać można spokój dziecka i domu, ale można też utopić w losie nie tylko pieniądze, ale zachwianą równowagę z dodatkiem kilku siwych włosów. Trzecia grupa to Nianie Podyplomowe. Tytuł magistra pedagogiki, psychologii, położnictwa w kieszeni. Pana Boga za nogi złapały, tylko z pracą słabo, a z racji szybko biegnącego czasu, chcą pracy legalnej i poważnej, w zawodzie, więc nawet jeśli świetnie się sprawdzą w roli niani, niebawem uciekną odprowadzać składki na ZUS i NFZ. Później to już chyba zostaje grupa Nianiek Polek, które same są też Matkami Polkami, ale z odchowaną progeniturą na koncie. Skoro swoje wychowały wiedzą najlepiej jak to robić, wiedzą aż do pozjadania rozumów, a że ich kariera inaczej się nie potoczyła, będą chciały z życiowego zawodu wyciągnąć grube pieniądze. Doświadczenie kosztuje, opieka nad dzieckiem jest bezcenna. Zapomniałabym. Nianie Emerytalne. Matki, babcie, całe dobro polskie w jednym. Posiadły mądrości życiowe, ale myślę, że w pakiecie z pokorą i domowymi obiadkami, czego poprzednim grupom może brakować.

Niezależnie od grup wiekowych są jeszcze Nianie Polecone. I tych życzyłabym wszystkim. Bo jeśli sprawdzona przez znajomych, to powinna być najlepsza. Nawet jeśli Policealna, Emerytalna - skoro dla naszych bliskich była jak rodzina i dodatkowo mamy wgląd w dziecko, którym się zajmowała, bierzmy ją w ciemno. Poza tym jakie mamy opcje? Porzucenie kariery zawodowej, instytucję babci lub teściowej, żłobek. Dwie pierwsze mieszczą się w kategoriach luksusu, ostatnia - szczególnie w dużych miastach - w kategoriach cudu.

Jak podjąć decyzję o tym, która kobieta będzie opiekunką Twojego domowego ogniska na czele z najmłodszym jego mieszkańcem? Na pewno niełatwo. Najlepiej w ogóle. Ale skoro nie ma innego wyjścia, cóż, powiem z własnego doświadczenia, że kobieca intuicja w takich wypadkach odmawia posłuszeństwa, obiektywizm chowa się do szafy, a później klamka zapada i kolejno z głowy uciekają asertywność, zimnokrwiste myślenie, światłe badanie faktów (o ile nie zatrudnia się Niani Polki z Panią Kamerką Internetową). Będąc Matką Polką zatrudniającą Nianię Polkę na pewno wprawiłam się w byciu Sherlockiem Holmesem w domowych pieleszach, a nie tego oczekiwałam. Z drugiej strony ocena takich sytuacji to czysta ambiwalencja, bo niezaprzeczalnie bez większych problemów i szkód, moje dziecko dotarło do półtoraroczności. Zdrowe, radosne, nieposłuszne (taki gratis). Z drugiej strony wiem, że nie zadbałam o szczegóły, których chciałam nie widzieć, a które teraz owocują w zachowaniu syna. Chyba zawaliłam jako szefowa, ale jak do cholery jasnej być szefową, kiedy zatrudnia się kogoś do pracy na żywym organizmie, który dodatkowo wyszedł z Twojego? W sumie Matka Polka liczy często na to, że to właśnie Niania Polka będzie szefować i mówić jak być powinno. Emocjonalna walka. Zszarpanie nerwów. Znowu przegrywam trzy do dwóch, jakby to ujął Artur Rojek.

Głowa do góry, a raczej stawanie na niej. Idzie nowe. Kochamy wyzwania.

Ps. Gdyby ktoś w Krakowie miał Nianię Polkę Poleconą na awaryjne sytuacje typu kolacja z mężem raz na dwa lata, chętnie skorzystamy.

Dziecko z Wami!


















środa, 24 września 2014

Kiedy powiem sobie, że to za mało

Sama sobie się dziwię, że zmieniłam bieg tytułu piosenki O.N.A Kiedy powiem sobie dość. Mam teraz taki czas, że mówię sobie dosyć każdego dnia. Mówię sobie wielkie ogromne dość mam wszystkiego. Wstawania rano, wyrywania sobie włosów z głowy w pracy, bo szef nie docenia, a dziecko w domu rośnie mi na drożdżach podczas gdy ja mam na to tylko wpływ parodii wynagrodzenia na konto bankowe. Później mam dość kolejno: wracania w wielkim wypruciu do domu, wymyślania co dziś na obiad, wymyślania co na obiad dla dziecka, co na obiad do pracy, usypiania dziecka o mało dziecinnej porze typu dwudziesta trzecia trzydzieści i dosyć mam nawet permanentnie rozłożonej suszarki na pranie, o ciągłym bałaganie nie wspomnę. Organizmaszyna ma chyba w turbinach mało oleju (albo w głowie). Matko, ocknij się. Za kilka lat naprawdę będzie lżej!

To był zalążek postu sprzed dwóch tygodni, od tamtej pory wiele się zmieniło. Byłam sama przez tydzień, dziecku dziadkowie uregulowali w tym czasie tryb życia codziennego, w związku z czym zasypia po dwudziestej pierwszej i w związku z czym odpadło mi jedno mam dość. Mąż się wydelegował, a ja siedząc sama w M2 powiedziałam sobie, że w tym wszystkim, czego mam tak bardzo dość, jest jednak czegoś za mało. Mnie w tym jest za mało. Instytucja matki, szczególnie polskiej, nie ma w statucie żadnej z egoistycznych czynności, ale coraz częściej ciągnie mnie na drugą stronę codzienności. Tej, którą mam, ewidentnie czegoś brakuje. Na osiemdziesiąt procent mojej niespełności składa się praca, w której spędzam osiem godzin dziennie, a w której nie chcę być. To nawet nie jest wypalenie zawodowe, to jest poczucie bycia okradaną. Z czasu, z pieniędzy, których kiedyś było więcej. Bycia oszukaną, że po macierzyńskim każda matka góry przenosi. Pieluch, kasy, satysfakcji, biega dobrze wyglądająca między firmą a domem i uśmiech spełnienia nie schodzi jej z twarzy. Więc albo jestem w złym miejscu do zarabiania pieniędzy i zdobywania cennego doświadczenia, albo robię coś mocno nie tak.

Dziecko idzie mi do żłoba. Towarzyszy temu mało adaptacyjna zła wibracja. Płacz, niespokojny sen, uwieszenie półtorarocznego ciała na mojej nodze. Krok w krok. Nie widzę w tym wszystkim rozsyłających się curriculum vitae i biegania na rozmowy kwalifikacyjne. I to jest zamknięte koło odmieniania siebie przez dziecko o dziecku z dzieckiem. Poświęcenia, przeczekania, zostawienia w szatni swoich ambicji i obolałEGO, i uzbrojenia się w cholernie wielką cierpliwość, której od nowa się uczę. Bez kitu, jakbym urodziła dziecko w ten poniedziałek. Świat się zatrzymał i działam na rzecz przystosowania małego człowieka do życia w społeczeństwie. Kiedyś powiem sobie, że to za mało. Dla mnie za mało. Na pewno znacie ten niedosyt, niby życie się toczy ale HALO ja chcę więcej bo JA chcę dla SIEBIE... Ale równocześnie schowanie siebie do jego kieszeni, kiedy zostawiam go na popłaczenie w żłobku, schowanie siebie bez bo JA, to jest najwięcej ile mogę mu teraz dać.

czwartek, 4 września 2014

Bez parcia, ale z sensem

Kiedy mój mąż pokazał mi jeden z odcinków Szóstego zmysłu, w którym Przemek Kossakowski przemierzał Ukrainę, szukając uzdrowicieli, stwierdziłam: dawno nie było w telewizji i w internetach tak pozytywnego wariata, biorącego na bary ciekawy temat i opowiadającego o nim w taki sposób, że szklany ekran nabiera sensu istnienia. Dzięki niemu zresztą przyszedł nam do głowy pomysł, że nasz ząbkujący syn mógłby kiedyś przynieść do domu parę groszy, uleczając ludzi poprzez ich gryzienie. I dzięki Kossakowskiemu uspokoiliśmy się, że ludzie z wioski, w której mieszkają moi rodzice nie są odosobnieni w praktykach uleczania jajkiem. Może jednak są normalni, może nasze dziecko nie ucierpiało podczas tych jajecznych "zabaw" koleżanek mojej już nieżyjącej babci. Ale nie o tym.

Kossakowski wraca z nowym programem. Premiera Inicjacji ominęła mnie z racji zbyt wczesnej godziny nadawania (mówiłam Wam już kiedyś, że moje dziecko nie zasypia po dobranocce, bo nie ma już dobranocek, a gdyby były to i tak by po nich nie zasypiało. W gruncie rzeczy mógłby powstać nowy termin dla tak energicznego dziecka: zasypia po Kossakowskim, w lepsze dni zasypia w trakcie). Ale dziś w końcu obejrzałam symulację porodu, o której pewnie już słyszeliście. W końcu, bo przyznaję, że miałam opory. Wiecie, rodziłam siedemnaście miesięcy temu, ale jednak (jako, że robiłam przyjemniejsze rzeczy w życiu) powrót do tych wspomnień pod kątem bólu to nie było moje cup of tea, mimo, że mój przypadek ciężki ponoć nie był, odporność na ból spora, traum poporodowych brak. Przyznam też, że w pierwszym momencie pomyślałam: po co skupiać się na bólu porodowym, skoro to nie jest istotą porodu? Ale ciekawość wzięła górę, no i wielka sympatia do Kossakowskiego, więc obejrzeć musiałam. I okazało się, że mój opór był niepotrzebny, bo scenami bólu Pan Przemek paradoksalnie nie przywołał w ogóle wspomnień o bólu, a jedynie o wielkim spełnieniu i miłości z tytułu wydania na świat nowego życia. A ponieważ rodziłam naturalnie bez znieczulenia (no dobra, z gazem przy ósmym centymetrze, ale takim jakby wygazowanym gazem) daję sobie pełne prawo do komentarza tej sytuacji.

Znajomi oczywiście pytali mnie po porodzie jak bardzo bolało a ja nie wiedziałam co opowiedzieć poza tym, że bardzo. Cholernie. Bolało jak nie wiem co. Przecież ja rodziłam, nosz mać! Bolało więc jak przy rodzeniu dziecka. Niby to takie oczywiste, ale jeżeli ktoś tego nigdy nie robił, nie wyobrazi sobie tego. No, chyba, że miał łamane kości, o ile prawdziwym jest stwierdzenie, że ból porodowy można porównać do łamania dwudziestu kości równocześnie! Mój mąż miał łamane trzy kości na raz, więc kiedy to usłyszał powiedział do mnie: szacun! I kiedy był ze mną przy porodzie widziałam ten szacunek w jego oczach.

Przed obejrzeniem eksperymentu przeprowadzonego na Kossakowskim nie pomyślałam nic innego jak tylko właśnie SZACUN, słowo wytrych. Ale trochę brak mi było słów. Że Tobie się chłopie w ogóle chce przez chwilę być z tym bólem, skoro on może być jeszcze większy, bo będzie przecież bezcelowy. Każdy ból, jeżeli tylko ma jakiś cel, boli dużo mniej. Kossakowski jedyne co urodził tą symulacją porodu to podziw, wdzięczność i fun club kobiet z porodówki. Dużo urodził, zważywszy na to, że przerwał eksperyment na poziomie ósmego centymetra - przecież ten poród składał się tylko z bólu. Bez oczekiwania, miłości, wielkiego brzucha, który prawie pęka, bez wspomnień z ostatnich dziewięciu miesięcy. Bez obietnicy, że zaraz przyjdzie ulga, że ból urodzi rączki, paznokcie, oczy po tacie. Przecież to jest kosmos, do którego Kossakowski nawet nie mógł się zbliżyć. Ale w tym bolącym wariactwie wytrzymał i tak długo, nie mając całej tej matczynej siatki emocji w tle. A ulgę przyniosą mu na pewno pozytywne komentarze, bo jednak poziom abstrakcji eksperymentu przyprawił wiele osób o uśmiech.

A kobietom, które chciałyby, żeby eksperyment był realnym scenariuszem i żeby to mężczyźni rodzili w bólach polecam się zastanowić czy na pewno chciałyby sobie odebrać tę przyjemność. Tak, przyjemność i nie - nie jestem masochistką. Ale wiem, że nawet najcięższy poród zakończony położeniem dziecka na brzuchu, z którego to życie uszło jak powietrze z balona to, mimo cholernego bólu, jedna z lepszych czynności na świecie. Urosnąć przez tych kilka miesięcy w siłę, żeby potem pęknąć z dumy. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...