Kto do cholery powiedział, że trzeba czytać kilkanaście książek rocznie? Pieprz to. Czytanie nie jest seksi, pieprzenie. Bywałam co najmniej czterema statystycznymi Polakami w dziedzinie lekturowania się i co z tego? Nie czytaj. Pieprz to. Ale skoro już siedzisz w toalecie to wertuj jakieś litery. Jestem za drukiem Filozofii f**k it (bo o tej książce tej pieprzonej zimy mowa) na papierach toaletowych! Na chusteczkach higienicznych! Na ręcznikach papierowych. Na etykietach szamponów i odżywek do włosów, czy na czym tam jeszcze można czytać w toalecie.
Mój syn zaczął stawać twardo na ziemi, nie minie wiele czasu, a rzeczywistość go przygnębi. Bo takie to jest właśnie tak zwane stąpanie twarde. W związku z jego szybszym przemieszczaniem się, zwanym raczkowaniem, nie mam niestety jak czytać, nawet w toalecie. Bajki mogłabym mu chociażby, ale skończyłoby się to bieganiem za nim z bajką. Nigdy bardziej nie pochyliłabym się nad książką, jak czytając ją podczas raczkowania.
Kupię sen. Żeby śnić książki, na które nie mam czasu. Ledwo się akapit zacznie, syn się budzi. Taka proza życia. Od dwóch tygodni mamy ciężki bezsenno-płaczliwy ząbi czas, ale lepszej książki sobie wyśnić nie mogłam. Podpiszę się pod tym w środku nocy bez zmrużenia podkrążonego oka. Dzieje się codzienna opowieść. Zdanie po zdaniu, umiejętność za umiejętnością. Najlepsza moja historia, a ma dopiero dziesięć miesięcy. Czekam z wypiekami na twarzy, jak się rozwinie. Nie jest to atrakcyjne towarzysko, moi przyjaciele? Marketingowo, znajomi zza bloga? Pieprzę to. Peace, love i mój syn.