piątek, 28 marca 2014

Łóżko, łóżeczko, oczko

Często zadawane tu i w mamosferze pytanie co by było gdybyśmy jednak szczęśliwie/nieszczęśliwie (niepotrzebne skreślić) nie mieli dziecka, postanowiłam dzisiaj zastąpić pytaniem z natury też retorycznym i nieistotnym jak to wszystko. Co by było gdybyśmy znowu byli dziećmi? Ale nie tymi z okresu, do którego sięgamy pamięcią, tylko zaprzeszłego. Co by było gdybym teraz swoje problemy i radości przełożyła na zachowanie mojego za chwilę rocznego syna? Budziłabym się długo, przeciągając i gaworząc słodko w łóżeczku, zamiast zrywać się z krzykiem to już ta godzina z łóżka. Jadłabym też długo, na przemian delektując się i wybrzydzając, pożywną kaszkę na śniadanie, plując nią i śmiejąc się w całym mannym upapraniu. Teraz nie jadam śniadań. W okolicach godziny czternastej robiłabym sobie poobiednią drzemkę. A wcześniej oczywiście plułabym obiadem, gdyby to był mój zły dzień. W lepsze dni też plułabym obiadem, ale z powodu licznych wybuchów śmiechu. Byłoby fajnie, ale cóż, muszę się zadowolić połykaniem obiadu między setnym telefonem a dziesiątym e-mailem w pracy. Piłabym sobie ciepłe mleczko jak mój syn, chociaż przywykłam już do zimnej kawy wypijanej w za dużym przedziale czasowym. Marudziłabym kiedy chcę i nosiliby mnie na rękach. O drugiej w nocy postanawiałabym, że przecież jest impreza i rozkładaliby mi zabawki, tak powiedzmy do czwartej trzydzieści. Potem płakałabym ze zmęczenia. Z głodu. Z pragnienia. Z bezsilności. Z bólu głowy (to akurat od uderzenia w szczebelek łóżeczka, bynajmniej nie z powodu genetycznych właściwości migrenowych). Płakałabym ot tak, dla zagadki i dla zasady. Akurat w uprawianiu płaczu (w miarę regularnym) chyba najbardziej przypominam mojego syna. Chociaż w ostatnim tygodniu to on zaznaczył swoje wyraźne pierwsze miejsce w tej dyscyplinie. Mogłabym go może doścignąć, ale nie mam czasu na płakanie. Nie mam czasu i kupię sen. Miłego weekendu życzy E-mamuś. Po staremu.

czwartek, 27 marca 2014

Bum cyk cyc

Oprócz tego, że mleko matki z pewnością uchroni dziecko przed ADHD, jest bronią w walkach z rakiem, mniej szczypiącymi chorobami także, to przede wszystkim chroni przed światem. Bo jak się dziecko wtuli w pierś to przecież nikt mu nie podskoczy. Same oczywistości. Więź między matką a dzieckiem zassana trwa dłużej, podobno. Najlepiej, żeby nie chodzić z tą więzią pod rękę w miejscach publicznych (a raczej pod odsłonięty cyc) i nie robić konkurencji roznegliżowanym paniom z banerów reklamowych. Ale w warunkach domowych wara od butelki. Pierś z mlekiem na wierzch, mniej atrakcyjna niż ta wypełniona silikonem, albo pełna ale bez mleka, ale cóż - w myśl idei wyższej warto chodzić z plamami na bluzce. Dziecko, z dzieckiem i dla dziecka - stała odmienność przez przypadki polskiej mamy. Ale z jakiegoś powodu matki nie chcą karmić piersią. Z jakiegoś powodu Unia zakazuje Rossmannowi promocji o 51 groszy bo matki powinny karmić piersią. Moje ilorazy, sumy i mnogości inteligencji poczuły się urażone. Kwartał karmiłam piersią, to znaczy dwoma na początku, potem tylko jedną (syn wyraźnie nie lubił lewej). Dysproporcje w rozmiarze piersi pozostawiły niemały uraz na mojej kobiecej psychice. Łzy wylewane na dziecko bardziej je dokarmiały niż siary i inne cuda z gruczołów. Presja była, proszę Państwa, ogromna. Tutaj szło o prawidłowe żywienie niemowlęcia! Dobrze, gdyby za tą presją szła jeszcze realna pomoc. Ja jej zdecydowanie nie miałam. Byłoby milej gdyby położne w szpitalach zastępowały radą laktator i sztuczne mleko, którym na siłę chcą dokarmiać noworodki. Otóż, nawet gdyby sztuczne mleko było dawane gratis, najpewniej do pampersów, przeżyłabym ten krótki czas karmienia piersią jeszcze raz, bo był najgorszy w moim życiu, z najgorszymi kolkami i najgłośniejszym darciem wniebogłosy, i największym deficytem snu, ale był najlepszy. Nie jest to bynajmniej wyraz mojego masochistycznego wariactwa, czy też poddania się społecznej presji. Jestem mamą, więc się znam. I wiem, że zrobiłabym to samo, może tylko tym razem ktoś by mi pomógł z wydłużeniem produkcji najzdrowszego bo mojego mleka. To byłby cyckowy the end, produkujcie z siebie, ile możecie. A jeżeli nie możecie albo nie chcecie płakać nad rozlanym mlekiem, pamiętajcie, że Wasze cycki to Wasza sprawa. Nie odbierajcie telefonu od ciotek dobrych rad. Butelka też łączy! Mleko łączy! Niezależnie, z jakiej tacy podane. Cyc z Wami, smok też.


niedziela, 23 marca 2014

Przepraszam. Przeprowadziłam się.

Nie będę Was zanudzać prywatą, że przeprowadzki są męczące, że jak można było upchnąć tyle rzeczy w em jeden przerobionym z bardzo poniesioną wyobraźnią na em dwa. Że w dwa tygodnie padliśmy na twarz ze zmęczenia tysiące razy, zmięci jak te kartony, w które spakowaliśmy nasz dom. Często przenosimy życie totutotam, przypominając sobie, że do tego życia w gruncie rzeczy potrzebni jesteśmy tylko sami my i sobie nawzajem. Reszta jest tylko materialnym dodatkiem. Ot, gary, książki, płyty, ubrania, pościele, małe agd, regał, fotel, łóżeczko (brzmi niewinnie, ale tych niewinności cholerstw jest jak zawsze za dużo). Po raz kolejny dookreśliliśmy dom przez przedmioty. Metraż większy, okolica nieemerycka. Cóż, jak pisała poetka Nosowska dom to nie miejsce, lecz stan. Jestem więc bardzo domna. W domu jest najlepiej, nawet podnajętym. Poza tym przeprowadziłam też trochę myśli w głowie, bo jak już porządki to wszędzie. Trochę się wyciszam, trochę nie istnieję (w sieci). Jestem bardziej mamuś niż e-. Niezmiennie tęsknię za pisaniem i czytaniem. Popadam w domotonię, ale kiedy już wyjdę z siebie, odezwę się na pewno. A dziś, przy niedzieli, chyba już po sumie, życzę wszystkim Wam domspokoju, domstanu i domiłego.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...