czwartek, 12 grudnia 2013

Niepoczytalny

Dobrze, że są na świecie urządzenia przenośne. Dzięki nim mogę zabrać ze sobą myśli do łóżka, mogę leżeć z nimi pod kołdrą. Mogę też nawet klikać bezmyślnie, na życzenie, albo zebrać myśli w słowa bezszelestnym dotykiem ekranu. Chociaż kiedy spotyka mnie, tak jak dziś przed czterema godzinami, złośliwość sytuacyjna, mam ochotę nawet moją ostatnią deską ratunku w składaniu myśli, czyli urządzeniem przenośnym, miłym w dotyku, pieprznąć o ścianę. Moje dziecko po odbyciu pierwszej w swoim życiu choroby zasnęło spokojnie, w końcu, po tygodniu (ostatecznie należy mu się, przecież wykaszlał dzisiaj kosmos). Ale za to ja zasnąć nie mogę, tak sama z siebie, tak z boku na bok. A kiedy przez ostatni tydzień powieki posłuszniej mi opadały, nie mogłam spać bo dziecko nie pozwoliło wielkim marudzeniem. Po raz pierwszy od swojego debiutu na świecie mój syn był naprawdę bardzo niezadowolony z życia. Jak się domyślam, doskonale znacie te standardy życia w rodzinie. Zapomniałam wynieść z okresu niemowlęcego mojej progenitury ten, jak się okazuje, ponadczasowy wniosek: kiedy Twoje dziecko zasypia, zatrzymaj aktywność wszystkiego: pralki, zmywarki, wanny, mopa, książki, muzyki, telefonu (chyba, że w łóżku), męża aktywność, swoją ponad wszystko - kurwa, mamuś, śpij (skoro dziecko śpi). Nigdy nie wiesz o której godzinie obudzi go zły sen, chęć zabawy, płacz, a w najlepszym wypadku nieodparta pokusa pouśmiechania się do Ciebie. 99,9 % przypadków potwierdza, że przerwanie snu dziecka jest bliskie momentowi Twojego położenia się do łóżka. Wielu rzeczy nauczyłam się przez osiem miesięcy, ale jak opanować insomnię? Nie wiem. Co to ja jestem insomną, żeby wiedzieć? Maszyno mojego ciała funkcjonuj obracaj się żyj!! - jak pisał poeta. A dziękuję, żyję. Uprawiam od rana tak zwany zombie walking po mieszkaniu, węszę kawę i dygam. Zostaję dwa dni w domu, nie idę do pracy. Pora przypomnieć sobie rytm dnia z okresu urlopu wypoczynkowego zwanego macierzyńskim. Nie wiem, jak się odnaleźć. Idę nastawić pranie, idę dziecku kaszkę, obiad o ludzkiej porze, jakiejś piętnastej... Pozdrawiam z matrixu, E-Mamuś.

środa, 4 grudnia 2013

Pijany post

Piliście kiedyś piwo online? Na skype? Czacie fejsbukowym? Zdjęcie z rąsi z bro? Przysłowie mówi: Piłeś? Nie pisz. Ale przysłowia, jak zasady, można łamać, a nawet trzeba. Dlatego postanowiłam, że się wypowiem po jednym głębszym grzańcu w temacie oklepanym a raczej oklikanym. Mo bloguje, którą zaczęłam czytać zdecydowanie za późno, ale za to od jej absolutnie fantastycznego posta, uderzyła w sedno kwestii życia online. I teraz, sącząc piwo, śmigam po tak zwanych internetach (cierpię na chroniczny brak czasu: ktoś mnie uświadomi kiedy Internet się rozmnożył?), i myślę sobie o tym, jak bardzo się od siebie oddalamy. Moi znajomi nie są moimi znajomymi. Coraz mniej o sobie wiemy. Na szczęście Facebook dał mi możliwość oznaczania bliskości, będę mu za to wdzięczna do końca istnienia mojego loginu i hasła, i danych na serwerach. Mam więc kilku znajomych, chociaż czasami to znajomi znajomych okazują się być bardziej interesujący. Wiem o nich dużo, bo korzystają z opcji upubliczniania swojego życia. Autopromocja to podstawa. Oznaczyłam więc bliskość gwiazdką, dzięki czemu widzę, co moi znajomi lubią, gdzie byli i z kim, czasami nawet czuję przez instagram co jedli na kolację. Cóż, jedzeniowa pornografia to moje hobby, więc nie mam im za złe, że dzielą się posiłkiem w .jpg. Mogliby co prawda zaprosić mnie do siebie, mogliby pójść ze mną na koncert, ale jedyne co robią, to wrzucają zdjęcia tych kanapek i nasze ulubione utwory z youtube, których możemy słuchać, nie wychodząc z domu. W zasadzie, jeżeli rozmawiamy ze sobą przez mesendżera, równocześnie słuchając tej samej piosenki na spotifaj, można by uznać, że prawie jesteśmy razem w tłumie robiącym pogo. Lubię ludzi z wyobraźnią, lubię to! Czego nam więcej trzeba? Komunikacja nie zanika, komunikacja to podstawa, dlatego ja znajomym komentuję post, a oni to lubią. Zasady gry w przyjaźń jasno określone. Są jednak trudne sprawy, które nie dają mi spokoju - znajoma jest w skomplikowanym związku, a ja nie wiem z kim - co robić? (pytanie rodem z Kafeterii, uwielbiam takie). Przecież do niej nie zadzwonię, ostatni raz rozmawiałyśmy w liceum. Jest mi więc tak jakby obca, ale muszę wiedzieć z kim jest w związku, nawet jeśli to skomplikowane, muszę! Cholera, nie oznaczyła nikogo, dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że skonsultowała status swojej relacji z lekarzem lub farmaceutą (po zdjęciach na tablicy widzę, że się mocno leczy z pogmatwania życia) i śledzić jej dalsze losy. Z drugiej strony w moim zacnym gronie znajomych znajdą się osoby, które do tej pory uważają, że status mojego związku małżeńskiego to fejsbukowy żart. To oczywiste! Dziecka też nie mam - kto dał się wkręcić? Kończąc grzańca, kończę wywód. Nobel dla Zuckerberga za stworzenie najwygodniejszego systemu ludzkich relacji! Lubię to, a gdybym mogła lubiłabym jeszcze raz. Wyłączam komputer, bo generalnie ludzi nie lubię, więc muszę dawkować informacje o nich. Dzisiaj dowiedziałam się, gdzie spędzą sylwestra. Do jutra!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Łącza padły, co w zamian?

To ja, E-Mamuś. Witam Was po raz kolejny w jesiennej limitowanej edycji mojego narzekania na listopad. Tylko tutaj, specjalnie dla Was, będę psioczyć ile wlezie. Chociaż powiem Wam, że kiedy dzisiaj wyszłam z domu, jak zawsze niewyspana, na autobus wypchany po brzegi spoconymi ludźmi (już na przystanku startowym), śnieg spadł, kiedy tak szłam i pomyślałam w tej aurze, że gdyby listopad był człowiekiem, to powinnam mu postawić jakąś dobrą flaszkę - na zgodę i na odchodne. Bo w gruncie rzeczy ten miesiąc nie należy do najlepszych, ale z pewnością przejdzie do historii, za co można by się z nim napić, czemu nie.

A kto powiedział, że co nas nie zabije to nas wzmocni? - o tym myślałam w drugiej kolejności, kiedy stałam już na jednej nodze w autobusie. No dobra, google przypomniało mi, kto to był. Ale po co to powiedział? To jest jedno z głupszych stwierdzeń, które w życiu słyszałam. Przecież to oczywiste, że co nas nie zabiło (jakimś cudem), w pewnym stopniu nas jednak zniszczyło. Owszem, są ludzie, których ten kopniak zmotywuje, żeby się odbić od dna, ale przecież nie wszystkich. Skąd przypuszczenie, że każdy ma na tyle oleju w głowie, żeby wyciągnąć wnioski ze swoich czynności?

Żeby była jasność: leżąc ledwie żywym, mocnym być nie można, do jasnej cholery. Nie oszukujmy się - gdyby ten Nietzsche od durnego powiedzenia, że co nas nie zabije to nas wzmocni miał rację, to u mety pieprzonego dziada listopada byłabym mentalnym Pudzianowskim, ze wszystkimi problemami wziętymi na klatę, podniosłabym ich ze sto kilo, bo tyle mniej więcej ich mam. Ale ja nawet tak dzielna jak Martyna Wojciechowska nie jestem i dlatego apeluję o zmianę niczego wartego powiedzenia, bo wkradła się w nie mała dezaktualizacja. Wersja bardziej prawdopodobna na ten czas powinna brzmieć: Co nas nie zabije, to nas cholernie osłabi.

Dziękuję za uwagę i wracam do pracy - bez niej nie ma kołaczy, chociaż z nią mi nie do twarzy, bo matce to najlepiej w dresie i obsranej pielusze w ręce. W oczach mojego szefa i tak jestem pracownikiem gorszej kategorii, bo wydałam moją komórkę jajową na zapłodnienie i na pewno będę to kiedyś chciała powtórzyć. A skoro nie da się zmienić mojego statusu społecznego, a jego (szefa) nastawienia, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko być dozgonnie wdzięczną, że mam w ogóle jakąkolwiek pracę po odbyciu ciężkiej choroby, zwanej ciążą i urlopu wypoczynkowego, zwanego macierzyńskim. Dlatego też buszuję dzisiaj cały dzień po allegro i nadrabiam czytanie Waszych blogów. Innymi słowy, pieprzę system, olewam pracę i szukam rajstop do raczkowania dla dziecka.

Ej, właśnie. Dziecko zaczęło mi pełzać, pływać żabką po podłodze. Cholera, znalazł się powód, dla którego będę mile wspominać ten listopad. To jest najsłodsze na świecie. To pełzanie. Rozczulając się na koniec, pozdrawiam Was serdecznie i ciepło.


sobota, 9 listopada 2013

Post zapchajdziura

Spostrzeżenie Matki Debiutującej na temat mojego określenia dni listopadowych jako zniczopędnych popycha mnie do nawrzucania Wam tutaj moich i mojego męża SŁOWOSTWORÓW. Wzięliśmy udział w konkursie organizowanym przez L.U.C- a, który polegał na wymyśleniu polskich alternatyw dla obcojęzycznych słów, brudzących naszą PL mowę. Nie wygraliśmy niczego. W konkursach na stronie L.U.C- a nigdy niczego nie wygrywamy. Pewnie dlatego, że w 99,9% nie ogłasza wyników organizowanych konkursów. (jeżeli już przy tym jesteśmy losowanie nagród na E-Mamuś niebawem). Ale poza tym uwielbiamy Łukasza, a przy wymyślaniu słownych tworów mieliśmy dużo dobrej zabawy. Za to wielkie dzięki!

źródło:
http://goo.gl/ZkPm5K
Słownik E-Mamuś:

Audiobook – KSIĄŻUCHA – książka czytana na głos i do ucha
Broker – POMOŚCICIEL – ktoś, kto pośredniczy i się spala (zawodowo) 
Déjà vu – ZWIDOWKRĘT – sytuacja, kiedy wkręcamy sobie, że już coś widzieliśmy wcześniej
Error –KATASTROCZYN – kiedy z powodu Twego lub owego dzieje się coś złego (ucz się na katastroczynach)
E-mail - NIEŚWIADOMOSIEĆ  - wiadoma wiadomość siecią niesiona
Feedback - INFOŻYG – zwrot informacji
F- Facebook - GĘBISZCZE – zgliszcze gęb
Gig – WRAŻENIADA – iść na wrażeniadę oznacza pójście do miejsca, gdzie odbywa się coś oszałamiającego, zapadającego w pamięć
Hotel – SNUKOMIS – miejsce używane, gdzie możemy się przespać
Hit – WSZĘDODŹWIĘK – dźwięki, które usłyszysz z każdego okna, stacji radiowej, kanału TV, czyli tak zwane przeboje
Internet – DUSZOPLĄS – przestrzeń, w której wszyscy pląsamy szukając, pytając, znajdując… albo nie
Job – CZASOGRAB – miejsce, w którym spędzamy większość naszego dnia, tygodnia, życia, które kradnie nam czas, ale daje pieniądze
Jury – KIWAJMOŚCIE – współczesna wersja osądu ludzi, nawiązująca do starożytnego Rzymu z tą różnicą, że kciuk zastąpiono głowami
Kort – GLEBOGRAJ albo TUSETRAW - miejsce wspólnych spotkań i rozgrywek sportowców, np. tenisistów
Lid – SKRÓTNIK – słowo może mieć następujące zastosowanie: Przeczytałem skrótniki w gazecie i wiem, co się dzieje na świecie
Loft – FABOM – fabryka dająca dom z dużą przestrzenią
Marketing – MYDELNIA – miejsce mydlenia (oczu)
Notebook – PRACETASZCZ – urządzenie służące do przenoszenia pracy
Okay/Ok - KCIUKCIA – kciuk w górę, dobrze jest!
PR – WIDZIMISIE – zastosowanie słowa: Ks. Michalik ma ostatnio czarny WIDZIMISIĘ.
Ring - BĘCPLAC – miejsce lania się za pasy
Serwer - DANOSZCZENIE – pomieszczenie,  w którym przechowuje się wszelkiego rodzaju informacje z wykorzystaniem takich urządzeń jak np. PRACETASZCZ
Trendy – PRZECYK – osoba, który jest na czasie
U-boot – BÓJKONUR – statek przystosowany do walk pod powierzchnią wody
Yeti – CZYCZŁEK, szukaj też pod CZYNIECZŁEK – określenie nie określające wiele, bo nie wiadomo, kogo i jak mamy określić, ale podobno istnieje (świadczy o tym stopa)
Walkman – MUZOSCHOW – pudełko na muzykę, które można zabrać ze sobą wszędzie
Weekend – HULAJGŁOWA – w niektórych środowiskach znany jako KACOPLĄCZ, czyli gdzie byłem, co robiłem, nic nie pamiętam
Zoom - OKOWYTĘŻCZ – spojrzeć na coś bliżej, w konstrukcji zdaniowej używane jako: Zrobiłem OKOWYTĘŻCZ
Zumba – POTANIEC – połączenie potu i tańca, którego nazwa wywodzi się od LATAŃCA (lataniec – taniec latynoamerykański)

Na końcu słowo, z którym był największy problem i żeby nie powiedzieć, że wyszło wybornie, z lekką nutą szyderyzmu tłumaczę słowo cool:
C – Cool – BIEBERNIE – po prostu w pytę

Pozdrawiamy ze SNUKOMISU.

środa, 6 listopada 2013

Zimne dziady listopady czy coś w tej nucie

Słucham w głowie Nicka Cave' a z płyty Push the Sky Away, inaczej niż w głowie nie mogę, no bo z głośników przecież nie - dziecko nie zaśnie, na słuchawkach nie, bo nie usłyszę co robi dziecko. A robi dużo. Jak na godzinę 23:57 i bycie siedmiomiesięcznym dzieckiem robi naprawdę dużo. Poza spaniem oczywiście. Spanie jest dla słabych, wiadomo. Mimo to staram się wykonywać tak zwany zimny chów i raz po raz wrzucam dziecię do łóżeczka na generalną próbę spania. Mamy już za sobą pięć takich próbowań. Do spania trzeba się bardzo dobrze przygotować, to jasne. Szlag by to. A mama jutro do pracy, mama się spełnia. Mama się tak spełnia, że spać nie musi. 

Skoro dzięki mojemu dziecku wygrałam ekstra minuty (prawie) dla siebie - on obślinia zabawkę, ja mam wyższe potrzeby, jestem jego mamą, psiakrew. Korzystając z tej miłej ekstra chwili dzielę się listopadową refleksją. Nie cierpię listopada. Z tego powodu mieliśmy ślub w grudniu. Pogoda była lepsza niż w listopadzie, więc wyszło na moje. Mniejsza o to. Wiecie, cały ten bajzel ze świętem umarlaków. Nie rozumiem idei, chociaż szanuję. Ale o to jeszcze mniejsza, bo tak naprawdę chciałam się podzielić jedną sytuacją z cyklu tematycznego kombo. Odwiedziliśmy w te smutne zniczopędne dni praprababcię naszego syna. To znaczy jej siostrę, więc praprababcio-ciocię? Dziewięćdziesiąt dwa lata różnicy, a powiem Wam, że dogadywali się świetnie, bo jak to często bywa u staruszków i niemowlaków, mają wiele ze sobą wspólnego (chociaż praprababcio-ciocia ma fejsbuka i zdjęcia rodzinne kolekcjonuje tylko w .jpg). Zrozumiałam sens drzew genealogicznych, zrozumiałam, że czas ucieka za szybko. W dalszym ciągu nie rozumiem sensu sprzedaży miejsc na cmentarzach (spacerując po tych bardzo starych doszłam do wniosku, że powinno się już dawno wprowadzić outlet w tej branży, a już na pewno sezonowe wyprzedaże pustych grobów). I jeszcze ta moda na wypasione grobowce. I to, że nie ma już normalnych zniczy. Są wkłady. To jest już nieco bezduszne, a na pewno psuje klimat. Ale może właśnie pierwszy listopada jest po to, żeby w głowie mieszała się śmierć tam, w tych wypasionych grobach, z życiem tu i teraz, robiąc taki refleksyjny shake? 
Po pierwszym listopada przyszły następne parszywe dni, za chwilę będzie jedenasty. A jedenastego listopada jest dzień wolny od pracy i mój syn kończy siedem miesięcy. To są jedne z niewielu atutów tego miesiąca.  

Coma - Los cebula i krokodyle łzy, fot. stopklatka z teledysku

wtorek, 22 października 2013

Wielkie, przeogromne nic, niczego i o niczym

Wiedza bezużyteczna, którą uwielbiam, zapaliła mi w głowie żaróweczkę posta. Dzisiaj jest międzynarodowy dzień Caps Locka. O JA CIĘ. Wygląda na to, że dzisiejszy dzień był wielki, pisany dużymi literami, niby zwyczajny wtorek, a duży i się dłużył (w pracy szczególnie). Coś jednak się zmienia. Od dłuższego czasu wkurzam się (wróć! czyli chyba jednak nic się nie zmienia). Do niedawna wkurzałam się na Polskę, ale postanowiłam doprecyzować swoje wkurzenie i od kilku dni uskuteczniam wkurw na miasto, w którym żyję od ośmiu lat. Krakowie, nie wybaczam Ci. Nie wybaczam Ci biletów komunikacji miejskiej i oznajmiam Ci, że jeżeli w autobusie tudzież tramwaju nie zastanę automatu z biletami to nie pojadę do domu za pięć złotych (wyrzucam tyle do kosza z dziesięcioma kupami mojego dziecka), od dziś zawsze mam przy sobie wyliczone 2,80 PLN, sorry. Nie wybaczam Ci smogu w czołówce Europy, drogich mieszkań, drogiego życia i turystów, i jednak też erasmusów (już nie piję tyle, co kiedyś - sorry znów). I nie wybaczam Ci łatanych dróg. A najbardziej tego, że tablice z menu wystawiane przed knajpami mówią do mnie po angielsku i cenami w euro. Dla kogo jesteś taki piękny, Krakowie? Widziałam ostatnio Twoje centrum, jak zawsze śmierdziało kupą konia i bezdomnymi. A w knajpianych ogródkach wszystkie języki świata, mogłam się nauczyć. A za ścianą w bloku studenci wszystkich Twoich uczelni wynajmują mieszkania za dwa tysiące polskich i złotych (w promocji!), i myślą sobie, że magistra już za nogi złapali, że w Krakowie to są w ogóle tak ważni, że tylko Caps Lockiem dzisiaj, w jego święto, ich imiona i nazwiska pisać! I chUJ. UPS. Rzednie mi mina i znowu wracam tutaj siebie frustrować. W Polsce, mi, mojej! Kubę Wojewódzkiego jakimiś substancjami oblewają o brunatnym kolorze. Ja nawet nie wiem, jak wytłumaczyć brunatny kolor. Chciałam zacytować króla tefałenu w zaniedbanym przeze mnie cyklu artystów- rodziców - celebrytów na E-Mamuś, ale Wojewódzki się jeszcze dziecka nie dorobił. Za to z Chylińską taką rozmowę przeprowadził, że jak urodziłam to pomyślałam sobie, że ona to u Wojewódzkiego całą prawdę powiedziała i dlaczego nikt inny nigdzie indziej takiej prawdy nie mówił (będzie cytowana niebawem i często). Tak oto do dupy się zaczął ten tydzień. Kuba nie dotarł na poranną audycję w esce rock, a ja nie znalazłam automatu biletowego w najstarszym tramwaju świata w Krakowie, pojechałam na gapę, a potem wlazłam w kupę konia z dorożki. Za zaoszczędzone na bilecie, wyliczone 2,80 PLN nie kupiłam niczego. Bo w rynku w Krakowie nie można nic kupić za 2,80 PLN. Serotonino (i piątku) gdzie się kurwa szlajasz?

środa, 16 października 2013

Wstrząśnięte niemieszane

Mama wróciła do pracy. To będzie bardzo krótka relacja, bo w dalszym ciągu nie wygrałam ekstra godzin do doby i czasu permanentnie mi brak, ale będzie też wielce osobiście o owym zderzeniu... wróć! zdarzeniu (chociaż nawet i zderzeniem można by to nazwać, wybuchem, katastrofą normalnie!). Otóż mama wróciła do pracy. Świat się jednak nie zawalił (specjalnie sprawdzałam jeszcze dzisiaj rano), może jedynie ziemia się trochę zatrzęsła i straciłam grunt pod myślami - to na pewno. Nerwów i rozdrażnienia nie mogę już tłumaczyć ciśnieniem nie takim, złą pogodą, niewyspaniem, wiecznie niedopitą zimną kawą. Teraz mam inne, niepodważalne, lepsze wytłumaczenie na mój wszechobecny wkurw, no bo dziecko w domu a ja nie - oto jak na tacy podane nerwy moje, a dziecko się śmieje. Taka jego rola, taka moja dola. Jemu to przecież wszystko jedno, jego w dobre ręce oddać i będzie git majonez. A ja w nerwach. A on śpi. On był na spacerze, zjadł ze smakiem, butlę wessał i śni. A ja siwieję, pod paznokciami chowam, bo przecież nie mogę pokazać, że strach, że o mój Boże. On się bawi. Toczy się czas, szlag by to, jak szybko. Idzie zima i spotkała mnie w tej parszywej aurze miła niespodzianka. W płaszczu tak zwanym przejściowym, niemodnym od pięciu sezonów, znalezione dziesięć złotych, w torbie nienoszonej od wiosny zeta pięć. Chyba się za znaleźne wstrząsnę i nie pomieszam. Tyle wygrać!

wtorek, 8 października 2013

"Niech przyśnią się wakacje, co wiecznie będą trwać. Leżysz w samym słońcu, mam dwanaście lat"

Październikowe słońce wkrada się do mieszkania. Uwydatnia po drodze nie pierwszej czystości szyby w oknach, kurz na meblach i na podłodze, cholera, zawsze w takim słońcu widać nieporządek. To jest najwyższego stopnia mobilizacja. Przecież nie będzie mi tu słońce świeciło przez brudne okna. Otwieram na oścież, świeże październikowe powietrze dostaje się do mieszkania, kij z tym, że ze smogiem. W ten słoneczny dzień wybaczam Krakowowi nawet smog. Pod oknami babcie prowadzą dysputy o programie jaka to melodia. Ładne, ładne grają tam melodie, ale nie te współczesne. Co też Pani opowiada? Ja jestem pełna podziwu, te dram basy wymyśla młodzież, żywiołowa ta nowa muzyka! Pewnie by Pani poszła na dyskotekę, na koncert, założyła najpiękniejszą sukienkę i sączyła drinka. Gdyby tylko Pani mogła. Znowu, w ulubiony sposób spędzić czas. Nostalgia mnie trzepnęła w głowę. Zamknęłam okno, oceniłam, że bez smug i dziecko się obudziło.

Matka Debiutująca gdybała ostatnio, z ust mi temat wyjęła. No bo co by było gdyby dziecka z nami nie było? Jak by to było? Co bym robiła? I czy jeszcze w ogóle pamiętam co mogłabym robić, gdybym nie zaszła w ciążę? Przecież krakowskie knajpy pamiętam skąpane w dymie papierosowym, siebie skąpaną w rześkim piwie - jakie one teraz są? Jaka ja teraz jestem? I cholera jasna, przecież gdybym ja teraz w tych knajpach nagle, gdzieś - to przecież nie było by już tak samo, ja już nie wiem czy potrafię, ja rozmawiam od kilku miesięcy z dzieckiem, które jeszcze mało rozumie z mojej gadaniny i rozmawiam o tym dziecku z ludźmi, którzy tylko z uprzejmości nie zmieniają tematu. I nagle mam wejść do tych knajp, usiąść z browarem i z moją monotematycznością? Niedawno pisałam o tym, że zawsze chciałam być księżniczką, ale jestem mamą. To było trochę w deseń tych wszystkich zmian, jakie się dzieją kiedy jest się matką, one są nieodzowne i może znowu powiecie, że nasze życie nie musi stawać na głowie, kiedy pojawia się dziecko, że jest to tylko kwestia organizacji i uporządkowania pewnych rzeczy. Ale w tym jest właśnie najsmutniejsze sedno sprawy: organizacja i uporządkowanie. To jest coś, czego nigdy wcześniej nie było w takim wymiarze. To wszystko nudne. Planowanie, organizowanie, sranie w banie. Zróbmy spontan, wielki melanż, spakujmy gacie na zmianę i jedźmy w siną dal. Ta notka nie będzie mieć konkluzji (gdybać można by godzinami), dlatego zakończę ją cytatem, wymownym. Każdy szanujący się tekst okraszony cytatem wydaje się być mądrzejszy, taki wiecie, z przesłaniem.
  
Pamiętasz ten moment, kiedy jako dziecko, w wieku około siedmiu lat, malujesz obrazek i niebo to niebieski pasek u góry kartki? I wtedy przychodzi ten moment rozczarowania, kiedy nauczyciel mówi ci, że tak naprawdę niebo zajmuje cała wolną przestrzeń na rysunku. I to jest ta chwila, kiedy życie zaczyna być coraz bardziej skomplikowane i nieco nudniejsze, ponieważ zamalowywanie kartki na niebiesko jest raczej nużącym zajęciem. - Alan Rickman

wtorek, 1 października 2013

Może jesteś cool, ale szukam kultury

Szukam niani. Mam nadzieję, że za kilka godzin ona się już znajdzie. Przyjdzie tu, okaże się być jeszcze wspanialszą niż przez telefon, wiadomości na niania.pl, przez CV i przez Facebook (śledztwo w toku, bardzo dokładne). I ona nas znajdzie też wspaniałymi i będziemy się świetnie dogadywać, i będzie kreatywnie spędzać czas z naszym dzieckiem. Matczyna intuicjo, nie zawiedź mnie. Ten cały niańkowy temat nasunął mi trochę inną refleksję. Przede wszystkim doceniłam istnienie portali społecznościowych i pisemne formy komunikacji międzyludzkiej. Ludzie, Nasz wizerunek jednym zdaniem może popsuć dobrze zapowiadającą się historię. O technice, formie, uprzejmościach (nawet jeżeli są wymuszone) w wiadomościach, e-mailach itd. nie będę tu pouczać, chociaż mam na to papier i kij z tym. Trochę kultury, naprawdę. Po pierwsze jak można się nie podpisywać? Jeżeli Twoje imię i nazwisko jest tak wielką tajemnicą, jak możesz wymagać ode mnie, że powierzę Ci pod opiekę moją fasoleczkę, ledwo z brzucha wyszła? Tak, wymagać - świadomie użyłam tego słowa - bo natarczywych niań mam po dziurki w nosie - czy moje odmowy nie były skuteczne, skoro wciąż dzwonią, piszą, one nie proszą się o spotkanie, one żądają? A codziennie ćwiczyłam asertywność kosztem brzuszków (na coś trzeba się zdecydować z braku czasu). O, widzę, że zaktualizowała Pani ogłoszenie, to może jednak się spotkamy? Proszę mi wierzyć, nie zawiedzie się Pani. No doprawdy? Dziękuję, po raz dziesiąty. Albo Pani, która mieszka na drugim końcu krakowskiego świata opieprza mnie, że nie chcę dać jej szansy ze względu na lokalizację. Kto tutaj stawia warunki? I po raz kolejny, no jak można odpowiedzieć na ogłoszenie w sprawie jakiejkolwiek pracy czy nawet kupna książki, bluzki albo psa nie zostawiając żadnej treści i podpisu? Dostaję e-mail bez tematu, bez niczego, ledwie zauważam załącznik. Fantastycznie, jest CV! I co z tego? Może dzień dobry, może pozdrawiam, może coś o sobie, może o pogodzie jak już nie ma o czym? To ja też nie pozdrawiam. Odeślę w podzięce list demotywacyjny i będziemy się tak curriculumvitować. Dzięki Facebookowi nie spotkałam się z kilkoma na pierwszy rzut oka idealnymi kandydatkami. Szczęśliwie jest tam opcja publicznych postów, z których jak się okazuje wiele osób korzysta i wiele się można dzięki temu o nich dowiedzieć. Zarówno wódka jak i bluzy salezjańskie poszły do odstrzału. Każda skrajność w intensywnym wydaniu. Poza tym nie odpisywanie na SMS-y i nie oddzwanianie - średni koszt 0,23 zł i naprawdę szybko można wyrazić, że już ma się dawno i gdzieś głęboko pracę z moim dzieckiem. I kłamią, dlaczego kłamią? Ręce opadają. I przecież nie po to ograniczam wiek w ogłoszeniu, żeby dostawać wiadomości typu: Wiem, że szuka Pani młodszej/starszej niani, ale może jednak? Szukam pracy z wyższym wynagrodzeniem, biorąc pod uwagę moje kwalifikacje i wieloletnie doświadczenie to obopólna strata czasu - po co? Może to Pani opowiedzieć koleżance przy kawie. Albo, że nie zajmowałam się tak małym dzieckiem, ale chętnie spróbuję. Czy ja gdzieś napisałam, że moje dziecko jest doświadczalne? Ja rozumiem, że nie ma pracy, że kryzys, że wszystko to ten kraj, że nam się ciężko wiąże końce. Ale gdybyśmy się porozumiewali między sobą z większą kulturą i szczerze rozmawiali to może chociaż trochę byłoby lepiej. Może tak jakoś, ja wiem? Po prostu milej. Trzymajcie kciuki, proszę, bo osiwieję.

poniedziałek, 30 września 2013

Zawsze chciałam być księżniczką, ale jestem mamą

Nie chce mi się dzisiaj nic... poniedziałek! To musi być poniedziałek! Chociaż nie ma w tym przecież żadnej różnicy, w tym jaki jest dzień tygodnia, bo zwykle w okolicach środy gubię się i mylę z czwartkiem. I potem nareszcie piątek, piąteczek! I znowu to zrobiłam... zapomniałam, że jestem mamą - co z tego, że sobota, że niedziela. I to nieprawda, że zajmuję się tylko dzieckiem, czasami też trochę przysnę. A wiesz co to jest prysznicowy obłęd? Zawsze słyszysz płacz swojego dziecka właśnie wtedy, kiedy bierzesz prysznic. I jeśli jakaś kobieta mówi, a nikt jej nie słucha, jest to na pewno czyjaś matka. A kwintesencją macierzyństwa jest, kiedy sen o 7:30 rano uważasz za ucztę. Tak w ogóle to wiesz co? Jestem zajęta (mam dziecko). Mogę do Ciebie oddzwonić powiedzmy za dwa lata? I siedzisz w łazience 45 minut i nikt ci nie przeszkadza - jak to jest? Bo wiesz, istnieją trzy poziomy zmęczenia: zmęczenie, zmęczenie jak cholera i macierzyństwo. A ja kiedyś myślałam, że Happy Hours to zniżka w knajpie, dziś wiem, że to krótka chwila między zaśnięciem dziecka a moim. O Matko! Nie dasz rady kontrolować wszystkiego, fryzura na Twojej głowie przypomni Ci o tym. I jeszcze jedno było dobre, że macierzyństwo jest częścią eksperymentu naukowego, który ma udowodnić, że sen nie jest ważny w życiu. O to, to! Tak bardzo mi się dzisiaj nic nie chce, że zebrałam lepsze teksty z Mother Power (tak, tak, to te lajkowane tysiące razy na fejsbuku, trafne, życiowe!). Oprócz tego zaczęłam robić porządki w szafie. Wieczorowe i inne sukienki złożone w pudle, na głównej półce rzeczy pod ręką dresy, t-shirt, bluza, getry, dresy. Zakwalifikowałam się do "ubranych" kobiet. Umyłam zęby, twarz, włosy spięłam spinką - jestem "zrobiona", mogę iść na spacer.


środa, 25 września 2013

Oddzieciuj mnie

E-Mamuś istnieje od sierpnia (dzięki wielkie, że z nami jesteście!). Ogólnych założeń mamusiowego funcjonowania w sieci było kilka. Nie wrzucam zdjęć dzieci - to przede wszystkim - swojego dziecka to już w ogóle, chociaż jest najsłodsze, to przecież oczywiste i można to stwierdzić nawet bez zdjęć. Za wszystkie inne słodkości, od których już nam się ulewa, też dziękujemy. Będziemy twardzi (no chyba, że trafi się jakiś bardzo utalentowany przypadek, godny pokazania tudzież załączone dziecko będzie służyć do zobrazowania jakiegoś istotnego tematu, problemu etc.). Na względnie dzieciowym layoucie strony pozostańmy, równowaga to podstawa. I w tym temacie w końcu udało mi się znaleźć artykuł na fpięć, który kiedyś mnie zachwycił. Może chociaż garstka z Was doceni ten fantastyczny pomysł.  

Nie masz dzieci i nie rozumiesz obsesji z jaką znajomi rodzice wciąż atakują twój news feed zdjęciami swoich pociech? Jesteś mamą, lub tatą i nie widzisz sensu w oglądaniu zdjęć innych osesków, skoro twój własny jest najpiękniejszy?  Idąc za realnymi potrzebami współczesnych użytkowników sieci, genialni enterpreneurzy z unbaby.me stworzyli dodatek do wyszukiwarki Chrome, który zawczasu odnajdzie fotosy dzieci wśród aktualnych postów znajomych na Facebooku i zastąpi je obrazkami o wybranej przez nas tematyce – z kotami, rowerami, buldogami francuskimi, lub bekonem. Aplikacja ożywia się gdy wyczuje obecność słów takich jak ‘słodkie’, ‘urocze’, ‘aniołek’ lub ‘maleństwo’, jednak istnieje także możliwość dodania innych tagów, które w porę zaalarmują Unbaby.Me. Wróżymy powodzenie i trochę martwimy się o Firefox.

Naprawdę zacna to idea, tylko ja poproszę mi oddzieciować bobaski na Nicolasa Cage' a. Bo wiecie co? O tym już była mowa na fejsbukowym e-mamusiunikt nie ogląda nagrań z naszymi dzieciakami na facebooku, serio.

 

poniedziałek, 23 września 2013

Płacz to luksus, na który chwilowo mnie nie stać

Pamiętacie mnie jeszcze? To ja, elektroniczna mamuś i chociaż pełnię rolę mamy przede wszystkim w realu, Wy znacie mnie w tej "e" wersji, o jak ja tutaj czuję się bezpiecznie. Wszystkie tutaj mamy przesrane (dosłownie i w przenośni), więc doskonale mnie zrozumiecie. Nie mam czasu na nic. Nie mam czasu nawet na to, żeby się porządnie rozpłakać. Ledwo łzy mi pociekną a już trzeba iść do dziecka i robić całą resztę kuro-domowych obowiązków. Kurde, żyć trzeba. Ale co to za życie? (i w tym momencie Drogi Czytelniku możesz się łatwo zorientować, że nie powinieneś kontynuować czytania tego posta, jeżeli jesteś w dobrym humorze, istnieje spore ryzyko, że Ci go popsuję). No bo co to za życie, Tusku? (podobno tak teraz się mówi, zresztą nie bez powodu) - do roboty trzeba wracać, dziecko z niańką zostawić. Na co nam były te roczne macierzyńskie. Nawet Polska przeciwko mnie. Mój cudowny kraj pachnący bzem, lasami, jarzębiną i skoszoną trawą. Syna mi będą chcieli w sukienkę ubierać w przedszkolu i nie będą mieli tam dla niego więcej zajęć dodatkowych. I płacić podatki, składki, sratki, rachunki i czynsz, i kredyty spłacać, koniecznie zdążyć przed śmiercią. Leczyć się prywatnie. Mieć dzieci tyle, ile ustawa przewiduje, żeby wyrównać współczynnik umarlaków. Odebrać becikowe, bo przepadnie, szkoda będzie przeogromna, na pieluchy by było. I terefere, sratatata, bardzo ogólne niekończące się narzekanie, a dla odmiany miało być o... łzach.

Dziecko płacze z różnych powodów, a rolą rodzica jest je uspokoić. Zatem próbujemy. Czy głodne, czy mokra pielucha, zmęczone a może się nudzi? Płacze, bo mu niewygodnie, czy może to tylko zły sen? Ile razy wpisywaliśmy w google teksty typu dlaczego dziecko płacze, dziecko płacze przy jedzeniu, dziecko nie śpi tylko ciągle płacze, dziecko płacze. Nosz kurde, po prostu płacze. I kiedy zrozumiałam sens owego "po prostu", zrozumiałam też swoje dziecko. Dzisiaj czuję się dokładnie tak samo - o matko! jestem dziś jak dziecko. Już spieszę z wyjaśnieniem, ze zmęczenia słowa nie układają się w jasny przekaz.

Otóż natrafiłam kiedyś na mądrzejszy niż inne artykuł na temat wylewania łez przez niemowlaki. Jedna pani psycholog opisywała tam chyba wszystkie znane powszechnie powody płaczu dzieci - wiadomo, że jest to ich pierwsza i przez długi czas jedyna forma wyrażania potrzeb i komunikacji z nami, dlatego warto nauczyć się go rozróżniać (o rodzajach płaczu niemowląt był też niedawno filmik na fejsbukowym E-Mamuś). Ale ze wszystkich codziennych zwyczajnych i banalnych typów łez, pani psycholog przytoczyła też nieznany mi wcześniej powód płaczu. Okazuje się, że dzieci potrafią być nadzwyczaj marudne i nieznośnie, i zwykle trwa to kilka dni, kiedy przechodzą drastyczny etap w rozwoju. Ja zaobserwowałam to u swojego dziecka kiedy płakało cztery dni jednym cięgiem, co mu się wcześniej nie zdarzało, mimo, że był kolkowym chłopcem. Po czterech dniach krzyków, wycia, darcia i wszystkiego po dziurki w uszach, nauczył się przekręcać z pleców na brzuch, chwytać zabawki i pokazał nam jeszcze kilka innych nowych umiejętności, które dla niego były do opanowania tak ciężkie, że po drodze musiał przecież swoje wypłakać.

Jestem teraz jak dziecko. Kilka dni, trochę płakania pokątnie, aż stres w końcu opadnie, aż się przejaśni, przyjdzie czas na tę nową sytuację i powiem wreszcie, że tak! ta kobieta będzie z moim dzieckiem, na płacze i radości, dobre i gorsze. Cholerna burza przed ciszą. Będę dawać znaki z pola walki. I wiecie co? Odrzuciłam kilka kandydatek na nianię, chociaż wstępnie spełniały kryteria. Katarzyna W. na niania.pl obecnie wydaje mi się nie do przejścia. Trochę mi ich w sumie żal, tych Katarzyn W., ale tylko trochę. Stay tuned.


poniedziałek, 16 września 2013

Kupię sen. Stopery do uszu i cierpliwość do dziecka. Przewidujecie zniżki dla mam?


To już jest takie oklepane. To niewysypianie się rodzicielek. Nie będę oryginalna, jeżeli powiem, że ziewam od rana, jakbym kosmos chciała pochłonąć, kawa nie wybudza, pogoda usypia, prognozy nie przewidują drzemki, w dodatku jest poniedziałek, szlag by to. A zatem idę jak zombie po ten wózek, dziecko pod pachą, torba, klucze w jednej ręce, kiedy ta się zwalnia, zaczesuję nią włosy, nogą domykam drzwi. Podkrążonymi oczami mówię sąsiadowi dzień dobry, w ustach trzymam smoczek - moja tajna broń przed obowiązkiem rozmawiania ze sprzątaczką, wymienionym wyżej sąsiadem czy jego psem. Docieramy do lekarza, snuję się po przychodni czekając na naszą kolej, nie pamiętam czy zamknęłam drzwi, znowu to samo. Sprawdzam siebie: telefon, klucze, książeczka zdrowia, pielucha, dziecko. Wszystko jest. Więc jakiś kontakt z rzeczywistością jednak zachowałam, miesiące praktyk. Z przymuszonym zaciekawieniem czytam schemat żywienia niemowląt, żeby powieki mi nie opadły. Aż w końcu szczepienie okazało się być skutecznym środkiem pobudzającym do działania - pędzę jak rycerz broniący moje dziecko, a okazuję się być zdrajcą oddającym igle te małe nóżki, moje moje, na pokłucie. Pędzę z przytuleniem na pocieszenie. To przecież żadna tragedia, ot szczepienie, będzie w życiu gorzej, tu masz misia, nie płacz. Płacze, dajcie mi stopery. Leżak. Tu, natychmiast, na chodniku przed blokiem. Pięć godzin. Pięć kilogramów snu. Sensowniej (nawet to słowo ma w sobie spanie, paradoksy bytu!) będzie jednak się położyć po ludzku, po mamowemu na piętnaście minut z jednym okiem otwartym, odwlec w czasie inne istotne sprawy do zrobienia, bo jeszcze je spieprzę, zupę przesolę, napytam sobie błędów w poście. Poza tym wszystkim refleksję dzisiaj miałam, że niepostrzeżenie minął przeszło rok odkąd zaczęłam być przy nadziei. Nadziei, że moje dziecko urodzi się zdrowe, będzie równie zdrowo rosło. Aż w końcu wyrośnie. A ja się wtedy wreszcie co? Wyśpię siebie, zaśpię i się prześpię.

środa, 11 września 2013

Moje dziecko jest najlepsze, moje! A ja jestem najlepszym rodzicem i nikt mi nie podskoczy!

Od trzech dni chodzi za mną post, ale ciągle jest o kilka kroków za mną, nie nadąża, próbuje się wtrącić, próbuje wyjść ze mną na spacer, a jak już ja znajduję chwilę, żeby spokojnie usiąść mówię mu odejdź, jestem zmęczona, niewyspana, jestem mamą do jasnej cholery! A potem życie weryfikuje inne refleksje i stara myśl o notce poszła w siną dal, a przyszła nowa. I ta trafiła na idealny dzień, bo leżę sobie w łóżku z herbatą, dziecko śpi, dziecko przespało całą noc, za oknem pada deszcz. Bardzo dobre warunki do pisania. Ale notka trochę zezłoszczona.

Wczoraj na spacerze na moim osiedlu emeryckim, gdzie na ławkach dzieją się rozmowy o czasach wojny, gdzie, jeżeli już pojawią się małe dzieci mówi się do nich: Oj, ile jeszcze przed Wami zanim tak będziecie siedzieć na tych ławkach, starzy, jak my, oj ile jeszcze czasu minie! Otóż wczoraj na tym osiedlu, gdzie średnia wieku sięga pięćdziesięciu siedmiu lat poznałam tatę z pięciomiesięczną córą. Od tylu miesięcy liczyłam na zaznajomienie się z jakąś wózkową mamą, ale towarzystwo Pana wózkowego było bardzo w porządku, skoro okazał się być równym kompanem do rozmów o kupach, jedzeniu, usypianiu dziecka, jego rozwoju itd. Chociaż pogawędki z nim uświadomiły mi też, że wiele w życiu sprowadza się do jednego wielkiego wyścigu. O jakie Pani dziecko żywe, wszystko je interesuje! A jak się śmieje! Oj nasza córa to też taka jest, teraz trochę zaspana, ale jak już zacznie fikać to taka żywa, taka ruchliwa!. No wiadomo, Proszę Pana, najruchliwsza, na pewno ma AD i HD też ma.

I kiedy on chwalił umiejętności swojej pierworodnej, odpłynęłam myślami do komentarzy, które słyszałam od porodu. A moja znajoma to dziecka ani na godzinę samego nie zostawiła dopóki nie skończyło sześciu miesięcy! - mówi przyjaciółka. A ja zostawiłam tygodniowe z teściową na siedem godzin. Ale jak to?? - mówi innym razem ciotka. No po prostu wyszliśmy na miasto w naszą rocznicę, mama została z dwumiesięcznym szkrabem. Ooooj a nasza koleżanka to do tej pory karmi piersią, mały ma już półtora roku! - mówi kolega. Pozazdrościć! Rozumiem, że mam się schować z moim trzymiesięczym karmieniem, kiedy łzy z oczu lały się szybciej niż mleko z cyca? A moja siostra to zostawiła swojego synka samego z kimś obcym dopiero jak skończył roczek! - mówi dziewczyna kolegi. Ja to bym nigdy tak dziecka nie zostawił! - komentuje za moimi plecami mąż kuzynki. Nasz skarb, prawie pięciomięczny, został z babcią na dwa dni, babcia obca nie jest, no proszę Was. Ach, i przepraszam gdyby był Twoim skarbem na pewno byś go nie zostawiła! Jak to czytać? Bo nikt mi wprost nie powiedział, że jestem wyrodną matką, cholera znowu mnie coś ominęło. A ja wciąż sobie powtarzam, że nie po to odcina się pępowinę, żeby robić z dziecka pępęk świata. Szlag by to, jak być mamą? Jesteś nienormalna jeżeli chcesz zostawić tak małe dziecko komuś obcemu! - wypowiedź na forum, gdzie szukałam opinii o prywatnych żłobkach i niańkach krakowskich dla półrocznego dziecka. Może Wy macie jakieś zdanie na ten temat, ale bez obraźliwych komentarzy, jeżeli tylko możecie się powstrzymać, bo jedna wizyta na forum obdarowała mnie nimi tak, że na lata mam zapas. Niektórzy najwyraźniej nie rozumieją (szczególnie Ci, co nie mają dzieci), że wiele mam po prostu chce wrócić do pracy. Między innymi dlatego ich cycki produkują się krócej i dlatego muszą też siebie przystosować do niełatwego momentu, kiedy to dziecko jednak z kimś zostawią, no bo przecież go nie wyrzucą przez przysłowiowe e-mamusiowe okno. Nosz kurde! Zbalansujcie mnie!


czwartek, 5 września 2013

No chyba blogujesz!

Miało być dzisiaj o narzekaniu, hejterzeniu, sponiewieraniu mózgu przez gadaninę ludzi, którzy, wychodząc z domu, nie pakują dystansu do toreb tudzież kieszeni (powinno się go wpiąć do kluczy, naprawdę jest niezbędny!). Miało być trochę w duchu jednej z moich ulubionych maksym: ciesz się swoimi problemami, już nigdy możesz ich nie mieć! Ale będzie zgoła odmiennie, chociaż dodam oczywiście szczyptę narzekania i może trochę ten tekst przepieprzę i spieprzę, ale co tam! Obarczam winą ten od rana wisielczy czwartek - o to, że chyba właśnie strzelam sobie samobója (bo który szanujący się właściciel bloga już na starcie przewiduje jego koniec?). 
Otóż, do porannej kawy postanowiłam poczytać blogi, oczywiście parentingowe, czy jak się one zwą. O tym, że włączam się w walczący z wózkami tłum mam, wiedziałam już zakładając E-Mamuś, nie wiedziałam tylko czy zostanę przejechana trójkołówką, albo może dostanę po głowie parasolką, wiązania chustą wolałam sobie nie wyobrażać. Ale jakimś cudem udało mi się miękko wylądować w mamosferze, bo okazała się być miłą i niehejterską, chociaż ledwie się z wózkiem zmieściłam, ale nie narzekam, jest mi tu wygodnie, żeby nie było. I dzisiaj do tej porannej kawy pędzę te blogi czytać, a potem myślę, może je policzę? Niedługo później stwierdzam ojapierdolę o jaka duża ilość tych blogów! Zatem rozłożę sobie ich czytanie na resztę kaw w tym roku, a dziś biorę na tapetę te znane mi już z fejsbuka. I wiecie co? Jest fajnie, jest tak fajnie mamowo, ale miejscami gorzko o blogowaniu. Bo czy ono ma sens? Z trzech stron idą podobne głosy, niech ja będę tą czwartą, chociaż całe gówno wiem o pisaniu, z dziecięcych kup jestem może trochę lepsza. Potwory wózkowe, FarmaŻony i mia gioia nella vita jednym chórem o pisaniu bloga, o bezgłowych komentujących, o całym tym matczynym terytorium, które się poszerza w zawrotnym tempie. Po co nam te krainy mlekiem matek płynące, obsrane dziecięcymi kupami, zalane łzami trudów, zaśmiecone pampersami i chusteczkami co nawilżyły? Jak wiele trzeba jeszcze o tym wszystkim napisać i w jaki sposób pisać, żeby świat cały wiedział, że my mamy to najlepsze? Że my to tak wiemy, że nikt tak nie wie, jak my! A u mnie trzęsień nie ma, bo zasada jest bardzo prosta. Lubisz pisać? Lubisz. Pisz. Lubisz robić zdjęcia? Nie cykaj się! Zalejmy Internet, on wiele pomieści. A jeżeli coś popada w banał, wybloguj się i szukaj dalej. Jest w czym wybierać, naprawdę, życia nam nie starczy. Zatem wracam do czytania, może jeszcze przez moment będę pozostawać w szoku od ilości mam piszących, ale nie powiem o tym głośno. Wcale mnie to nie przeraża. W ogóle! Nic!

środa, 4 września 2013

Zupełnie z innej beczki. Brzucha. Serca.

Nomenklatura mojego ciała: 166 cm, 54 kg, B75, 36/38, S/M, 63 cm i jeszcze inne liczby mnie tworzą. I nagle coś powoli zaczyna się zmieniać: C85, 100 cm, 68 kg, 38/40, M/L, i ponownie 58 kg, M, 38, 67 cm, D75. Coś w ten deseń. Rozrastania się i zmniejszania. Kobiecość wielokrotnie przymierzana, dokładnie ważona, dopinana (nie zawsze się w nią zmieścisz, już prawie pękasz z dumy). Pełniejszy dekolt wie o niej dużo mniej niż hormony. Ciąży kobiecość noszona aż do bólu kręgosłupa i puchnięcia nóg. Ciąży a tak dziwnie cieszy. Jestem ja i z doskoku jakaś ręka i noga odkształcające mi brzuch, mam w nim motylki. Wciąż w ciąży. A potem ta pustka. Nomenklatura mojego ciała: 166 cm, 55 kg, B75, 36/38, S/M, 64 cm. Jestem ja i jakaś ręka dotykająca mojej twarzy. Maleję w tej wielkiej chwili. Kurczę się ze strachu, rosnę ze szczęścia.





wtorek, 3 września 2013

Mam dziecko, wykasuj mnie z fejsbuka

Wiecie, co jest w tym wszystkim najbardziej do bani? Przyszedł najwyższy czas na weryfikację znajomych, bo niektórzy najwyraźniej mają nas w dupie odkąd mamy dziecko. Nie wiem czy spotkaliście się z tak kuriozalną sytuacją, ale okazuje się, że nie każdy potrafi wziąć głęboki oddech i wydobyć z siebie odrobinę dystansu. Nosz k@#!a, po prostu się dostosować, czy to naprawdę takie trudne? Jedni nie mają nagle czasu, inni się dziwią (no bo kto normalny ma w tych czasach dziecko przed trzydziestką?), może też trochę zazdroszczą? Cholera ich wie. Dziś znajomy - ojciec powiedział mi, że jego przyjaciel nie chce wybrać się z nim na wspólny wypad za miasto bo ten... zabiera ze sobą dziecko! To utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystkim wokół wydaje się, że nam dzieciatym w głowach się poprzewracało, a tymczasem chyba to oni mają większy problem z zaistniałą bobasową sytuacją. Jak się zachować? A nie tak dawno żartowaliśmy sobie z mężem, że za nami tyle lat na kacu, a teraz oilatum. Czy rzeczywiście musimy zredukować liczbę znajomych, żeby zrobić miejsce tym, którzy wiedzą co to w ogóle jest oilatum? Ludzie, my nie zapomnieliśmy jak się imprezuje, po prostu robimy to rzadziej, a o ile zdrowsi jesteśmy, naprawdę polecamy.

Ja też nie lubię dzieci, taka prawda, swoje dziecko lubię, no może odkąd jestem mamą na obce też zdarza mi się patrzeć bardziej przyjaznym okiem. Ale zanim byłam w ciąży nie sprawiało mi trudności przebywanie z dzieciatymi. Czy coś z nami jest nie tak? Może jednak niż demograficzny ma też inne uzasadnienie niż tylko kariery i pieniądze, może ludzie nie chcą mieć dzieci, bo zwyczajnie ich nie lubią? Do tego jeszcze po powrocie z urlopu przypomniałam sobie spacerując po dzielni, że mam tu samych starych ludzi i zdecydowanie za mało innych mam, a tym samym wtorek zrobił się do kitu. Ej, róbcie dzieci. Będzie raźniej. Będzie fajnie!

poniedziałek, 2 września 2013

"Idź do domu, rozsiądź się z gazetą i przeczytaj ją po raz ostatni"

A zatem tytułem wszystkich wstępów i podsumowań działań facjatobookowych: jesteśmy już chyba gotowi na bloga. Bo na dziecko nigdy - ale cóż, dziecko już mamy, stety niestety  - co zrobić? Mleko z cyca się rozlało, niedługo później kupiłam butelkę i wyrzuciłam do kosza wszystkie poradniki o byciu rodzicem. To tak na dobry początek. A potem moja mama powiedziała mi, że dopóki nie skończyłam pięciu miesięcy, często miała ochotę wyrzucić mnie przez okno razem z moją permanentną kolką i darciem wniebogłosy. Pomyślałam wtedy, że historia lubi zataczać tragiczne koła, na szczęście nie w skutkach tragiczne, ale jednak ciężkich myśli kotłuje się w głowie mnóstwo w chwilach załamania i zmęczenia. Dlatego, nie ma co ukrywać, to okno wydaje się być czasami naprawdę jedynym wyjściem z niełatwej mamusiowej sytuacji.

I co zrobić, skoro jednak doszło do tego cudownego (strasznego? niepotrzebne skreślić) połączenia się komórki jajowej z plemnikiem? Już na dzień dobry wypowiedziane do testu ciążowego wiadomo, że czeka nas wielka przeprawa, nazywana często końcem wolności i udręką, a  jeżeli nie można sprzedać dziecka na allegro, to trzeba je pokochać. Czy to się dzieje w dniu rozpoznania ciąży? Jeżeli tak było u Was - szczerze w to wątpię. Fascynacja cudem narodzin była oczywiście ogromna, wiecie, ten brzuch, z którego potem jak z balona powietrze, uchodzi nowe życie - ma ręce, nogi, paznokcie, oczy po tacie - to jest przewielkie łał! Ale matczyna miłość? To niestety nie jest towar gotowy do wysyłki w dniu porodu. Trzeba czekać, trzeba się uczyć. O matko, jak wiele trzeba się nauczyć!

W tym poście nawiązuję trochę do testu "Czy jesteście gotowi na dziecko?", który sukcesywnie zamieszczałam na fejsbukowym E-Mamuś, bo jeżeli chcesz utwierdzić się w tym, że chcesz mieć dziecko, albo, co jest bardziej popularne wśród mojego środowiska, że go nie chcesz, powinnaś pójść do domu, rozsiąść się z gazetą i przeczytać ją po raz ostatni. O tym, że będąc rodzicem na nic nie ma czasu, wiedzą oczywiście najlepiej Ci co nie mają dzieci. A Ci co je mają? Oni piszą blogi i siedzą na fejsbuku. Wszyscy jak bum cyk cyk wygrali chyba ekstra godziny do doby i mają czas na wrzucanie zdjęć dzieci i opisywanie tych wszystkich cudownych chwil rozwoju swojej progenitury.
Nie wiem na co nam starczy czasu i sił, i z jaką częstotliwością będziemy działać w matczynej sferze w Internetach, ale na pewno zawsze w myśl tego, że bycie matką nie jest super słodkie, że mi­mo przestudiowania niez­liczo­nych ilości książek na te­mat ma­cie­rzyństwa, żad­na z nich nie przy­gotuje Cię na to, że poród to rzeźnia, a pier­wsze dwa miesiące po nim są praw­dziwą masakrą. Od tych zbawiennych słów Agnieszki Chylińskiej całe to e-mamusiowo powstało i w tym klimacie oby trwało dalej, bo naprawdę jest tyle cudownych leków, sprowadzających mnie, jako matkę do twardej rzeczywistości, że nie chcę chorować na ten pseudo-fantastyczny mit Matki Polki. W poszukiwaniu choro-zdrowego rozsądku w byciu mamą - w te desenie idziemy! I będzie nam miło, jeżeli z nami zostaniecie. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...