środa, 29 stycznia 2014

Pieprz to. Nie czytaj.

W ramach braku czasu i cholernie ciężkiej mentalnie zimy (bo wedle Celsjusza nie jest znowu taka najgorsza) postanowiłam pieprzyć wszystko. Kiedy mam wolną chwilę oglądam filmy niesezonowe. Bo czy DiCaprio dostanie Oscara? Pieprzę to. Czy ludzie piją na Pod mocnym aniołem? Pieprzę to. W tle pierdołowatych działań codziennych (wyłączam z gatunku pierdołowatych zajmowanie się domem i mężczyznami moimi w nim, to chyba jasne) słucham muzyki niepopularnej. Daft Punk jest okej, ale pieprzę ich Grammy czy nie grammy. Pieprzę to, że rocznie powstaje wiele nowych zespołów muzycznych i pisze się ileśtam blogów i książek. Nie mam czasu, nie zaczynam zaległości od nowych, jadę z koksem kulturalnym losowo, acz wybiórczo-subiektywnie, z wcześniej wyselekcjonowanych tylko wysokich lotów składów liter i nut, i obrazów filmowych. Czy ktoś w ogóle wie, o czym ja piszę? Pieprz to, E-mamuś. Prezentuję książkę idealną na ciężką w obejściu zimę i brak czasu. Treść niewielka a konkretna, przez co może pomóc Polakom będącym poniżej statystyki dogonić czytelnicze mole.


Kto do cholery powiedział, że trzeba czytać kilkanaście książek rocznie? Pieprz to. Czytanie nie jest seksi, pieprzenie. Bywałam co najmniej czterema statystycznymi Polakami w dziedzinie lekturowania się i co z tego? Nie czytaj. Pieprz to. Ale skoro już siedzisz w toalecie to wertuj jakieś litery. Jestem za drukiem Filozofii f**k it (bo o tej książce tej pieprzonej zimy mowa) na papierach toaletowych! Na chusteczkach higienicznych! Na ręcznikach papierowych. Na etykietach szamponów i odżywek do włosów, czy na czym tam jeszcze można czytać w toalecie.

Mój syn zaczął stawać twardo na ziemi, nie minie wiele czasu, a rzeczywistość go przygnębi. Bo takie to jest właśnie tak zwane stąpanie twarde. W związku z jego szybszym przemieszczaniem się, zwanym raczkowaniem, nie mam niestety jak czytać, nawet w toalecie. Bajki mogłabym mu chociażby, ale skończyłoby się to bieganiem za nim z bajką. Nigdy bardziej nie pochyliłabym się nad książką, jak czytając ją podczas raczkowania. 

Kupię sen. Żeby śnić książki, na które nie mam czasu. Ledwo się akapit zacznie, syn się budzi. Taka proza życia. Od dwóch tygodni mamy ciężki bezsenno-płaczliwy ząbi czas, ale lepszej książki sobie wyśnić nie mogłam. Podpiszę się pod tym w środku nocy bez zmrużenia podkrążonego oka. Dzieje się codzienna opowieść. Zdanie po zdaniu, umiejętność za umiejętnością. Najlepsza moja historia, a ma dopiero dziesięć miesięcy. Czekam z wypiekami na twarzy, jak się rozwinie. Nie jest to atrakcyjne towarzysko, moi przyjaciele? Marketingowo, znajomi zza bloga? Pieprzę to. Peace, love i mój syn.

piątek, 17 stycznia 2014

To ja też się WOŚP-ię (kilka dni później)

Od czasu do czasu obije się o mnie jakiś absurd ze świata polityki tudzież życia społecznego i stwierdzam przejdzie im, zmienią swoje zdanie jeszcze kilkanaście razy do wyborów, do naszej emerytury, do czasu aż nasze dziecko pójdzie do szkoły i będzie nas cokolwiek z tych gówno prawda, że dla naszego dobra decyzji dotyczyć. Dlatego omijam szerokim łukiem kurioza polskiej codzienności, chętniej pośmieję się niż ponarzekam kiedy napotkam jakąś pozbawioną większego sensu informację.
Dzisiaj nie wiem co robić, jak się odnaleźć po słowach poseł Pawłowicz? O co właściwie idzie w tym wielkim ataku andronów na orkiestrę?

Dajemy Owsiakowi, ale i tak nie pójdziemy do nieba. Bijemy za to rekord polubień chorego chłopca - grosz w kieszeni zostaje. Pomoc przecież ma wiele wersji, a czy rzeczywiście pomaga? Z tym już kij. I w ogóle tam, gdzie dzieje się dobro, my go jednak nie chcemy, przesunęlibyśmy je bardziej w prawo, przecież w tym miejscu ono być nie może, naprawdę. Przesuńmy je w prawo! A szczerze mówiąc to wolimy stworzyć sobie własny rodzaj dobra - bo po naszemu zawsze jest najlepiej. Gdyby przymknąć oko, to może i Pani poseł ma rację, może i dobro jest w kościele. A może jest w każdym z nas. A może całe jest w niej. Ostatecznie bozia dała nam wolną wolę, więc rozumiem, że wolimy sobie poszukać dziury w całym dobru, Pani poseł, tą wolną wolą? Bo za dobrze być nie może. Ostatecznie przecież to bozia o wszystkim decyduje, dlatego Pani poseł wybaczy, ale farmaceuta nie sprzeda Pani leku na przeziębienie. Skoro taka wola nieba, proszę kaszleć i kichać na wszystko jak do tej pory, i się gorączkować. Na razie dobrze idzie Pani poseł stopień złości. Potęguje się, że już żaden lek nie pomoże. Więc nie zbierajmy na niego. Nie nawrzucajmy Pani. Ale Owsiakowi tak. Samo dobro. Gdzie ja jestem?

Okulary Jurka pamiętam z dzieciństwa, wszystko pamiętam jakby było dziś: w starym kineskopowcu Owsiak, a ja na dywanie z tak zwaną w ówczesnym slangu "opadniętą koparą". Po prostu nadziwić się nie mogłam, jak on to robi, że jednoczy te serducha. Wykleja nimi całą Polskę i one biją wielkim pozytywem, i to naprawdę działa. Szkoda, że klej na serca bywa mało trwały i niektórym jak się po orkiestrze odklei to i chęć dalszej pomocy się gubi. Ale przynajmniej przez chwilę jest fajnie. Czy nie o takie momenty w tym naszym świato-byciu chodzi? Ach tak, zapomniałam. Wolna wola pozwala nam wybrać, więc jak sobie tak wolimy to ostatecznie zawsze może być chujowo.
Dzisiaj Pani poseł (która jest ikoną całej rzeszy "dziurawców", czyli tych którzy szukają dziury w całym dobrym) wchodzi z butami i powyższe udowadnia - tłucze przysłowiowe okulary, mój dziecięcy symbol pomagania sobie wzajemnie i tego, że bliźniego swego jak siebie samego, nosz kurde! Po prostu symbol radości.

Coś we mnie pękło. Dlatego muszę zrobić się pogo(dnie), nastawić znów pozytywnie, żeby nikt mi nie zepsuł tygodnia. Jakiś przystanek muszę sobie zrobić od tej dziwnej odmiany polskości, zawistno-nienawistnej. Przystanki są potrzebne. W tym przypadku szczególnie. Ten jeden tak ważny przystanek.

niedziela, 5 stycznia 2014

Rosół paruje, kocham Cię*

Nie dzielę się niedzielą. Nigdy. Z nikim. Najlepszemu wrogowi nie życzyłabym niedzieli po mojemu, dlatego chowam ją dla siebie, męża i dziecka, a raczej to oni chowają mnie przed nią. Bo zabijałabym. Tłukłabym jak niedzielne schabowe. Dziękuję magii dnia za poruszenie myśli, na koniec tygodnia, przy obiedzie (statusem o odgłosie tłuczonych schabowych). Te wysmażania niedzielne i parujące rosoły wywołują we mnie wspomnienie jednego z moich ulubionych cytatów, że kiedy będziemy mieli dom, przez rok nie będziemy wpuszczali nikogo. Wywiesimy kartkę na drzwiach: "Nie ma nikogo. Wyjechaliśmy na rok." - niedzielami mam ochotę oklejać drzwi tym Hłaski tekstem. Powinnam najlepiej uruchomić produkcję taśm na drzwi z nadrukiem tych słów. Nie będziemy wpuszczali nikogo. I tak też jest dzisiaj. Nie lubię niedziel. To są dni, kiedy nie można się z niczym rozpędzić, ledwo się coś zacznie, skończy w poniedziałku. Ale wyjątkowo tą niedzielą dzielę się z Wami, może dlatego, że jest trochę inna. Bo jutro też mamy jakby niedzielę. A to jest jakby podwójne nieszczęście w szczęściu. W tę niedzielę rosołu nie było, ale był deszcz. Mój syn przespał całą noc od niepamiętnych czasów, kiedy to wydawało mi się, że złapałam Pana Długisen za nogi, po czym okazało się, że wcale nieprawda. Mimo przespanej nocy jesteśmy zblazowani i odbijamy się od ścian (nie możemy się nadziwić raczkowaniem). Idę pochłonąć filmy, zanim własny mi się urwie. Wybaczcie żółwi przystankowy styl. Ja naprawdę nie lubię niedziel. Same od siebie nie wychodzą nigdy z inicjatywą aktywności, lenie niedzielne najbierniejsze. Dlatego pozdrawiam Was zza zamkniętych drzwi. Tu nie ma nikogo. Wyjechaliśmy na rok. 





*treści zawarte w poście (szczególnie tytuł i cytat z Hłaski) nie są sponsorowane a dedykowane. Mojemu mężowi, który dzielnie trwa ze mną każdej niedzieli, tak samo jej nie cierpiąc

sobota, 4 stycznia 2014

Chciałam mieć tatuaż, ale robię bloga

Urodziliście coś w święta? Urośliście w coś więcej niż od-jedzenio-łogi? Nie będzie odkryciem, jeżeli napiszę, że święta męczą, nie? Naprawdę, poród mnie tak nie zmęczył, jak te święta. Miałam na ten temat fajną historię, tragi-komedię nawet. Napisałam ją na moim urządzeniu przenośnym, które jednak uznało, że nie warto zachowywać wersji roboczej. Widocznie urządzenie się zna, widocznie stan narzekania w owej historii przekraczał dopuszczalne normy, chociaż mam na to wysoką poprzeczkę. Tym samym, co było w głowie, zostało w starym roku. Pamiętam tylko jego końcówkę - pędziłam wtedy do mojego dziecka, które zostało na dwa dni z dziadkami. Podobno tęskniło. Podobno małe dzieci potrafią to wyrażać. Tak na mnie ta jego tęsknota psychicznie wskoczyła, że odkąd ją ugasiłam (dwudniową w tym prawie dziewięciomiesięcznym człowieku!), sama tęsknię za wszystkim, za czym tylko się da (a to do mnie w ogóle niepodobne). Za pisaniem chyba najbardziej. Wiecie? Jak mi to pieprzone urządzenie przenośne wysłało gdzieś w kosmos wersje robocze moich postów, to zatęskniłam za każdą literą i słowem tak bardzo, że do tej pory nie mogę siebie pozbierać. Bo tych słów i liter rzecz jasna w ten sam kształt już poskładać nie można. Zdecydowanie za mało piszę - oto wniosek z poprzedniego roku, bo podobno jakiś trzeba mieć. A poza tym urodziłam dziecko i siłą nie wiadomo skąd doprowadziłam je do stanu raczkowania i podnoszenia się, i śmiania się w głos na mój widok. Zgubiłam przez to setki razy swój wolny czas, ale w gruncie rzeczy na co mogłabym go poświęcić? Koło się zamyka. Dziecko, dziecka, dziecku, z dzieckiem, o dziecku, dziecko! Nie od dziś odmienia się przez przypadki. Mój syn w dwa tygodnie dokonał tylu z pozoru niemożliwych rzeczy, a Ty mnie pytasz jaki był ten rok? Wszystko w nim było. Mieszanka wybuchowa, że nawet kolki wywołała i łzy. Dużo kolek i łez. Chciałam sobie w tym roku zrobić tatuaż, ale zrobiłam kilka zdań i E-Mamuś. Bez wychodzenia z domu. Z pięćset zeta w kieszeni, a raczej w pieluchach. Na wszystko podobno przychodzi dobry moment, chociaż zupełnie nieproszony, w zasadzie to on włazi z butami, bezczelny. Brak kultury miewa jednak swoje miłe odsłony. Bo doprawdy, w pytę był ten rok. A na pewno w dobry moment.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...