poniedziałek, 30 września 2013

Zawsze chciałam być księżniczką, ale jestem mamą

Nie chce mi się dzisiaj nic... poniedziałek! To musi być poniedziałek! Chociaż nie ma w tym przecież żadnej różnicy, w tym jaki jest dzień tygodnia, bo zwykle w okolicach środy gubię się i mylę z czwartkiem. I potem nareszcie piątek, piąteczek! I znowu to zrobiłam... zapomniałam, że jestem mamą - co z tego, że sobota, że niedziela. I to nieprawda, że zajmuję się tylko dzieckiem, czasami też trochę przysnę. A wiesz co to jest prysznicowy obłęd? Zawsze słyszysz płacz swojego dziecka właśnie wtedy, kiedy bierzesz prysznic. I jeśli jakaś kobieta mówi, a nikt jej nie słucha, jest to na pewno czyjaś matka. A kwintesencją macierzyństwa jest, kiedy sen o 7:30 rano uważasz za ucztę. Tak w ogóle to wiesz co? Jestem zajęta (mam dziecko). Mogę do Ciebie oddzwonić powiedzmy za dwa lata? I siedzisz w łazience 45 minut i nikt ci nie przeszkadza - jak to jest? Bo wiesz, istnieją trzy poziomy zmęczenia: zmęczenie, zmęczenie jak cholera i macierzyństwo. A ja kiedyś myślałam, że Happy Hours to zniżka w knajpie, dziś wiem, że to krótka chwila między zaśnięciem dziecka a moim. O Matko! Nie dasz rady kontrolować wszystkiego, fryzura na Twojej głowie przypomni Ci o tym. I jeszcze jedno było dobre, że macierzyństwo jest częścią eksperymentu naukowego, który ma udowodnić, że sen nie jest ważny w życiu. O to, to! Tak bardzo mi się dzisiaj nic nie chce, że zebrałam lepsze teksty z Mother Power (tak, tak, to te lajkowane tysiące razy na fejsbuku, trafne, życiowe!). Oprócz tego zaczęłam robić porządki w szafie. Wieczorowe i inne sukienki złożone w pudle, na głównej półce rzeczy pod ręką dresy, t-shirt, bluza, getry, dresy. Zakwalifikowałam się do "ubranych" kobiet. Umyłam zęby, twarz, włosy spięłam spinką - jestem "zrobiona", mogę iść na spacer.


środa, 25 września 2013

Oddzieciuj mnie

E-Mamuś istnieje od sierpnia (dzięki wielkie, że z nami jesteście!). Ogólnych założeń mamusiowego funcjonowania w sieci było kilka. Nie wrzucam zdjęć dzieci - to przede wszystkim - swojego dziecka to już w ogóle, chociaż jest najsłodsze, to przecież oczywiste i można to stwierdzić nawet bez zdjęć. Za wszystkie inne słodkości, od których już nam się ulewa, też dziękujemy. Będziemy twardzi (no chyba, że trafi się jakiś bardzo utalentowany przypadek, godny pokazania tudzież załączone dziecko będzie służyć do zobrazowania jakiegoś istotnego tematu, problemu etc.). Na względnie dzieciowym layoucie strony pozostańmy, równowaga to podstawa. I w tym temacie w końcu udało mi się znaleźć artykuł na fpięć, który kiedyś mnie zachwycił. Może chociaż garstka z Was doceni ten fantastyczny pomysł.  

Nie masz dzieci i nie rozumiesz obsesji z jaką znajomi rodzice wciąż atakują twój news feed zdjęciami swoich pociech? Jesteś mamą, lub tatą i nie widzisz sensu w oglądaniu zdjęć innych osesków, skoro twój własny jest najpiękniejszy?  Idąc za realnymi potrzebami współczesnych użytkowników sieci, genialni enterpreneurzy z unbaby.me stworzyli dodatek do wyszukiwarki Chrome, który zawczasu odnajdzie fotosy dzieci wśród aktualnych postów znajomych na Facebooku i zastąpi je obrazkami o wybranej przez nas tematyce – z kotami, rowerami, buldogami francuskimi, lub bekonem. Aplikacja ożywia się gdy wyczuje obecność słów takich jak ‘słodkie’, ‘urocze’, ‘aniołek’ lub ‘maleństwo’, jednak istnieje także możliwość dodania innych tagów, które w porę zaalarmują Unbaby.Me. Wróżymy powodzenie i trochę martwimy się o Firefox.

Naprawdę zacna to idea, tylko ja poproszę mi oddzieciować bobaski na Nicolasa Cage' a. Bo wiecie co? O tym już była mowa na fejsbukowym e-mamusiunikt nie ogląda nagrań z naszymi dzieciakami na facebooku, serio.

 

poniedziałek, 23 września 2013

Płacz to luksus, na który chwilowo mnie nie stać

Pamiętacie mnie jeszcze? To ja, elektroniczna mamuś i chociaż pełnię rolę mamy przede wszystkim w realu, Wy znacie mnie w tej "e" wersji, o jak ja tutaj czuję się bezpiecznie. Wszystkie tutaj mamy przesrane (dosłownie i w przenośni), więc doskonale mnie zrozumiecie. Nie mam czasu na nic. Nie mam czasu nawet na to, żeby się porządnie rozpłakać. Ledwo łzy mi pociekną a już trzeba iść do dziecka i robić całą resztę kuro-domowych obowiązków. Kurde, żyć trzeba. Ale co to za życie? (i w tym momencie Drogi Czytelniku możesz się łatwo zorientować, że nie powinieneś kontynuować czytania tego posta, jeżeli jesteś w dobrym humorze, istnieje spore ryzyko, że Ci go popsuję). No bo co to za życie, Tusku? (podobno tak teraz się mówi, zresztą nie bez powodu) - do roboty trzeba wracać, dziecko z niańką zostawić. Na co nam były te roczne macierzyńskie. Nawet Polska przeciwko mnie. Mój cudowny kraj pachnący bzem, lasami, jarzębiną i skoszoną trawą. Syna mi będą chcieli w sukienkę ubierać w przedszkolu i nie będą mieli tam dla niego więcej zajęć dodatkowych. I płacić podatki, składki, sratki, rachunki i czynsz, i kredyty spłacać, koniecznie zdążyć przed śmiercią. Leczyć się prywatnie. Mieć dzieci tyle, ile ustawa przewiduje, żeby wyrównać współczynnik umarlaków. Odebrać becikowe, bo przepadnie, szkoda będzie przeogromna, na pieluchy by było. I terefere, sratatata, bardzo ogólne niekończące się narzekanie, a dla odmiany miało być o... łzach.

Dziecko płacze z różnych powodów, a rolą rodzica jest je uspokoić. Zatem próbujemy. Czy głodne, czy mokra pielucha, zmęczone a może się nudzi? Płacze, bo mu niewygodnie, czy może to tylko zły sen? Ile razy wpisywaliśmy w google teksty typu dlaczego dziecko płacze, dziecko płacze przy jedzeniu, dziecko nie śpi tylko ciągle płacze, dziecko płacze. Nosz kurde, po prostu płacze. I kiedy zrozumiałam sens owego "po prostu", zrozumiałam też swoje dziecko. Dzisiaj czuję się dokładnie tak samo - o matko! jestem dziś jak dziecko. Już spieszę z wyjaśnieniem, ze zmęczenia słowa nie układają się w jasny przekaz.

Otóż natrafiłam kiedyś na mądrzejszy niż inne artykuł na temat wylewania łez przez niemowlaki. Jedna pani psycholog opisywała tam chyba wszystkie znane powszechnie powody płaczu dzieci - wiadomo, że jest to ich pierwsza i przez długi czas jedyna forma wyrażania potrzeb i komunikacji z nami, dlatego warto nauczyć się go rozróżniać (o rodzajach płaczu niemowląt był też niedawno filmik na fejsbukowym E-Mamuś). Ale ze wszystkich codziennych zwyczajnych i banalnych typów łez, pani psycholog przytoczyła też nieznany mi wcześniej powód płaczu. Okazuje się, że dzieci potrafią być nadzwyczaj marudne i nieznośnie, i zwykle trwa to kilka dni, kiedy przechodzą drastyczny etap w rozwoju. Ja zaobserwowałam to u swojego dziecka kiedy płakało cztery dni jednym cięgiem, co mu się wcześniej nie zdarzało, mimo, że był kolkowym chłopcem. Po czterech dniach krzyków, wycia, darcia i wszystkiego po dziurki w uszach, nauczył się przekręcać z pleców na brzuch, chwytać zabawki i pokazał nam jeszcze kilka innych nowych umiejętności, które dla niego były do opanowania tak ciężkie, że po drodze musiał przecież swoje wypłakać.

Jestem teraz jak dziecko. Kilka dni, trochę płakania pokątnie, aż stres w końcu opadnie, aż się przejaśni, przyjdzie czas na tę nową sytuację i powiem wreszcie, że tak! ta kobieta będzie z moim dzieckiem, na płacze i radości, dobre i gorsze. Cholerna burza przed ciszą. Będę dawać znaki z pola walki. I wiecie co? Odrzuciłam kilka kandydatek na nianię, chociaż wstępnie spełniały kryteria. Katarzyna W. na niania.pl obecnie wydaje mi się nie do przejścia. Trochę mi ich w sumie żal, tych Katarzyn W., ale tylko trochę. Stay tuned.


poniedziałek, 16 września 2013

Kupię sen. Stopery do uszu i cierpliwość do dziecka. Przewidujecie zniżki dla mam?


To już jest takie oklepane. To niewysypianie się rodzicielek. Nie będę oryginalna, jeżeli powiem, że ziewam od rana, jakbym kosmos chciała pochłonąć, kawa nie wybudza, pogoda usypia, prognozy nie przewidują drzemki, w dodatku jest poniedziałek, szlag by to. A zatem idę jak zombie po ten wózek, dziecko pod pachą, torba, klucze w jednej ręce, kiedy ta się zwalnia, zaczesuję nią włosy, nogą domykam drzwi. Podkrążonymi oczami mówię sąsiadowi dzień dobry, w ustach trzymam smoczek - moja tajna broń przed obowiązkiem rozmawiania ze sprzątaczką, wymienionym wyżej sąsiadem czy jego psem. Docieramy do lekarza, snuję się po przychodni czekając na naszą kolej, nie pamiętam czy zamknęłam drzwi, znowu to samo. Sprawdzam siebie: telefon, klucze, książeczka zdrowia, pielucha, dziecko. Wszystko jest. Więc jakiś kontakt z rzeczywistością jednak zachowałam, miesiące praktyk. Z przymuszonym zaciekawieniem czytam schemat żywienia niemowląt, żeby powieki mi nie opadły. Aż w końcu szczepienie okazało się być skutecznym środkiem pobudzającym do działania - pędzę jak rycerz broniący moje dziecko, a okazuję się być zdrajcą oddającym igle te małe nóżki, moje moje, na pokłucie. Pędzę z przytuleniem na pocieszenie. To przecież żadna tragedia, ot szczepienie, będzie w życiu gorzej, tu masz misia, nie płacz. Płacze, dajcie mi stopery. Leżak. Tu, natychmiast, na chodniku przed blokiem. Pięć godzin. Pięć kilogramów snu. Sensowniej (nawet to słowo ma w sobie spanie, paradoksy bytu!) będzie jednak się położyć po ludzku, po mamowemu na piętnaście minut z jednym okiem otwartym, odwlec w czasie inne istotne sprawy do zrobienia, bo jeszcze je spieprzę, zupę przesolę, napytam sobie błędów w poście. Poza tym wszystkim refleksję dzisiaj miałam, że niepostrzeżenie minął przeszło rok odkąd zaczęłam być przy nadziei. Nadziei, że moje dziecko urodzi się zdrowe, będzie równie zdrowo rosło. Aż w końcu wyrośnie. A ja się wtedy wreszcie co? Wyśpię siebie, zaśpię i się prześpię.

środa, 11 września 2013

Moje dziecko jest najlepsze, moje! A ja jestem najlepszym rodzicem i nikt mi nie podskoczy!

Od trzech dni chodzi za mną post, ale ciągle jest o kilka kroków za mną, nie nadąża, próbuje się wtrącić, próbuje wyjść ze mną na spacer, a jak już ja znajduję chwilę, żeby spokojnie usiąść mówię mu odejdź, jestem zmęczona, niewyspana, jestem mamą do jasnej cholery! A potem życie weryfikuje inne refleksje i stara myśl o notce poszła w siną dal, a przyszła nowa. I ta trafiła na idealny dzień, bo leżę sobie w łóżku z herbatą, dziecko śpi, dziecko przespało całą noc, za oknem pada deszcz. Bardzo dobre warunki do pisania. Ale notka trochę zezłoszczona.

Wczoraj na spacerze na moim osiedlu emeryckim, gdzie na ławkach dzieją się rozmowy o czasach wojny, gdzie, jeżeli już pojawią się małe dzieci mówi się do nich: Oj, ile jeszcze przed Wami zanim tak będziecie siedzieć na tych ławkach, starzy, jak my, oj ile jeszcze czasu minie! Otóż wczoraj na tym osiedlu, gdzie średnia wieku sięga pięćdziesięciu siedmiu lat poznałam tatę z pięciomiesięczną córą. Od tylu miesięcy liczyłam na zaznajomienie się z jakąś wózkową mamą, ale towarzystwo Pana wózkowego było bardzo w porządku, skoro okazał się być równym kompanem do rozmów o kupach, jedzeniu, usypianiu dziecka, jego rozwoju itd. Chociaż pogawędki z nim uświadomiły mi też, że wiele w życiu sprowadza się do jednego wielkiego wyścigu. O jakie Pani dziecko żywe, wszystko je interesuje! A jak się śmieje! Oj nasza córa to też taka jest, teraz trochę zaspana, ale jak już zacznie fikać to taka żywa, taka ruchliwa!. No wiadomo, Proszę Pana, najruchliwsza, na pewno ma AD i HD też ma.

I kiedy on chwalił umiejętności swojej pierworodnej, odpłynęłam myślami do komentarzy, które słyszałam od porodu. A moja znajoma to dziecka ani na godzinę samego nie zostawiła dopóki nie skończyło sześciu miesięcy! - mówi przyjaciółka. A ja zostawiłam tygodniowe z teściową na siedem godzin. Ale jak to?? - mówi innym razem ciotka. No po prostu wyszliśmy na miasto w naszą rocznicę, mama została z dwumiesięcznym szkrabem. Ooooj a nasza koleżanka to do tej pory karmi piersią, mały ma już półtora roku! - mówi kolega. Pozazdrościć! Rozumiem, że mam się schować z moim trzymiesięczym karmieniem, kiedy łzy z oczu lały się szybciej niż mleko z cyca? A moja siostra to zostawiła swojego synka samego z kimś obcym dopiero jak skończył roczek! - mówi dziewczyna kolegi. Ja to bym nigdy tak dziecka nie zostawił! - komentuje za moimi plecami mąż kuzynki. Nasz skarb, prawie pięciomięczny, został z babcią na dwa dni, babcia obca nie jest, no proszę Was. Ach, i przepraszam gdyby był Twoim skarbem na pewno byś go nie zostawiła! Jak to czytać? Bo nikt mi wprost nie powiedział, że jestem wyrodną matką, cholera znowu mnie coś ominęło. A ja wciąż sobie powtarzam, że nie po to odcina się pępowinę, żeby robić z dziecka pępęk świata. Szlag by to, jak być mamą? Jesteś nienormalna jeżeli chcesz zostawić tak małe dziecko komuś obcemu! - wypowiedź na forum, gdzie szukałam opinii o prywatnych żłobkach i niańkach krakowskich dla półrocznego dziecka. Może Wy macie jakieś zdanie na ten temat, ale bez obraźliwych komentarzy, jeżeli tylko możecie się powstrzymać, bo jedna wizyta na forum obdarowała mnie nimi tak, że na lata mam zapas. Niektórzy najwyraźniej nie rozumieją (szczególnie Ci, co nie mają dzieci), że wiele mam po prostu chce wrócić do pracy. Między innymi dlatego ich cycki produkują się krócej i dlatego muszą też siebie przystosować do niełatwego momentu, kiedy to dziecko jednak z kimś zostawią, no bo przecież go nie wyrzucą przez przysłowiowe e-mamusiowe okno. Nosz kurde! Zbalansujcie mnie!


czwartek, 5 września 2013

No chyba blogujesz!

Miało być dzisiaj o narzekaniu, hejterzeniu, sponiewieraniu mózgu przez gadaninę ludzi, którzy, wychodząc z domu, nie pakują dystansu do toreb tudzież kieszeni (powinno się go wpiąć do kluczy, naprawdę jest niezbędny!). Miało być trochę w duchu jednej z moich ulubionych maksym: ciesz się swoimi problemami, już nigdy możesz ich nie mieć! Ale będzie zgoła odmiennie, chociaż dodam oczywiście szczyptę narzekania i może trochę ten tekst przepieprzę i spieprzę, ale co tam! Obarczam winą ten od rana wisielczy czwartek - o to, że chyba właśnie strzelam sobie samobója (bo który szanujący się właściciel bloga już na starcie przewiduje jego koniec?). 
Otóż, do porannej kawy postanowiłam poczytać blogi, oczywiście parentingowe, czy jak się one zwą. O tym, że włączam się w walczący z wózkami tłum mam, wiedziałam już zakładając E-Mamuś, nie wiedziałam tylko czy zostanę przejechana trójkołówką, albo może dostanę po głowie parasolką, wiązania chustą wolałam sobie nie wyobrażać. Ale jakimś cudem udało mi się miękko wylądować w mamosferze, bo okazała się być miłą i niehejterską, chociaż ledwie się z wózkiem zmieściłam, ale nie narzekam, jest mi tu wygodnie, żeby nie było. I dzisiaj do tej porannej kawy pędzę te blogi czytać, a potem myślę, może je policzę? Niedługo później stwierdzam ojapierdolę o jaka duża ilość tych blogów! Zatem rozłożę sobie ich czytanie na resztę kaw w tym roku, a dziś biorę na tapetę te znane mi już z fejsbuka. I wiecie co? Jest fajnie, jest tak fajnie mamowo, ale miejscami gorzko o blogowaniu. Bo czy ono ma sens? Z trzech stron idą podobne głosy, niech ja będę tą czwartą, chociaż całe gówno wiem o pisaniu, z dziecięcych kup jestem może trochę lepsza. Potwory wózkowe, FarmaŻony i mia gioia nella vita jednym chórem o pisaniu bloga, o bezgłowych komentujących, o całym tym matczynym terytorium, które się poszerza w zawrotnym tempie. Po co nam te krainy mlekiem matek płynące, obsrane dziecięcymi kupami, zalane łzami trudów, zaśmiecone pampersami i chusteczkami co nawilżyły? Jak wiele trzeba jeszcze o tym wszystkim napisać i w jaki sposób pisać, żeby świat cały wiedział, że my mamy to najlepsze? Że my to tak wiemy, że nikt tak nie wie, jak my! A u mnie trzęsień nie ma, bo zasada jest bardzo prosta. Lubisz pisać? Lubisz. Pisz. Lubisz robić zdjęcia? Nie cykaj się! Zalejmy Internet, on wiele pomieści. A jeżeli coś popada w banał, wybloguj się i szukaj dalej. Jest w czym wybierać, naprawdę, życia nam nie starczy. Zatem wracam do czytania, może jeszcze przez moment będę pozostawać w szoku od ilości mam piszących, ale nie powiem o tym głośno. Wcale mnie to nie przeraża. W ogóle! Nic!

środa, 4 września 2013

Zupełnie z innej beczki. Brzucha. Serca.

Nomenklatura mojego ciała: 166 cm, 54 kg, B75, 36/38, S/M, 63 cm i jeszcze inne liczby mnie tworzą. I nagle coś powoli zaczyna się zmieniać: C85, 100 cm, 68 kg, 38/40, M/L, i ponownie 58 kg, M, 38, 67 cm, D75. Coś w ten deseń. Rozrastania się i zmniejszania. Kobiecość wielokrotnie przymierzana, dokładnie ważona, dopinana (nie zawsze się w nią zmieścisz, już prawie pękasz z dumy). Pełniejszy dekolt wie o niej dużo mniej niż hormony. Ciąży kobiecość noszona aż do bólu kręgosłupa i puchnięcia nóg. Ciąży a tak dziwnie cieszy. Jestem ja i z doskoku jakaś ręka i noga odkształcające mi brzuch, mam w nim motylki. Wciąż w ciąży. A potem ta pustka. Nomenklatura mojego ciała: 166 cm, 55 kg, B75, 36/38, S/M, 64 cm. Jestem ja i jakaś ręka dotykająca mojej twarzy. Maleję w tej wielkiej chwili. Kurczę się ze strachu, rosnę ze szczęścia.





wtorek, 3 września 2013

Mam dziecko, wykasuj mnie z fejsbuka

Wiecie, co jest w tym wszystkim najbardziej do bani? Przyszedł najwyższy czas na weryfikację znajomych, bo niektórzy najwyraźniej mają nas w dupie odkąd mamy dziecko. Nie wiem czy spotkaliście się z tak kuriozalną sytuacją, ale okazuje się, że nie każdy potrafi wziąć głęboki oddech i wydobyć z siebie odrobinę dystansu. Nosz k@#!a, po prostu się dostosować, czy to naprawdę takie trudne? Jedni nie mają nagle czasu, inni się dziwią (no bo kto normalny ma w tych czasach dziecko przed trzydziestką?), może też trochę zazdroszczą? Cholera ich wie. Dziś znajomy - ojciec powiedział mi, że jego przyjaciel nie chce wybrać się z nim na wspólny wypad za miasto bo ten... zabiera ze sobą dziecko! To utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszystkim wokół wydaje się, że nam dzieciatym w głowach się poprzewracało, a tymczasem chyba to oni mają większy problem z zaistniałą bobasową sytuacją. Jak się zachować? A nie tak dawno żartowaliśmy sobie z mężem, że za nami tyle lat na kacu, a teraz oilatum. Czy rzeczywiście musimy zredukować liczbę znajomych, żeby zrobić miejsce tym, którzy wiedzą co to w ogóle jest oilatum? Ludzie, my nie zapomnieliśmy jak się imprezuje, po prostu robimy to rzadziej, a o ile zdrowsi jesteśmy, naprawdę polecamy.

Ja też nie lubię dzieci, taka prawda, swoje dziecko lubię, no może odkąd jestem mamą na obce też zdarza mi się patrzeć bardziej przyjaznym okiem. Ale zanim byłam w ciąży nie sprawiało mi trudności przebywanie z dzieciatymi. Czy coś z nami jest nie tak? Może jednak niż demograficzny ma też inne uzasadnienie niż tylko kariery i pieniądze, może ludzie nie chcą mieć dzieci, bo zwyczajnie ich nie lubią? Do tego jeszcze po powrocie z urlopu przypomniałam sobie spacerując po dzielni, że mam tu samych starych ludzi i zdecydowanie za mało innych mam, a tym samym wtorek zrobił się do kitu. Ej, róbcie dzieci. Będzie raźniej. Będzie fajnie!

poniedziałek, 2 września 2013

"Idź do domu, rozsiądź się z gazetą i przeczytaj ją po raz ostatni"

A zatem tytułem wszystkich wstępów i podsumowań działań facjatobookowych: jesteśmy już chyba gotowi na bloga. Bo na dziecko nigdy - ale cóż, dziecko już mamy, stety niestety  - co zrobić? Mleko z cyca się rozlało, niedługo później kupiłam butelkę i wyrzuciłam do kosza wszystkie poradniki o byciu rodzicem. To tak na dobry początek. A potem moja mama powiedziała mi, że dopóki nie skończyłam pięciu miesięcy, często miała ochotę wyrzucić mnie przez okno razem z moją permanentną kolką i darciem wniebogłosy. Pomyślałam wtedy, że historia lubi zataczać tragiczne koła, na szczęście nie w skutkach tragiczne, ale jednak ciężkich myśli kotłuje się w głowie mnóstwo w chwilach załamania i zmęczenia. Dlatego, nie ma co ukrywać, to okno wydaje się być czasami naprawdę jedynym wyjściem z niełatwej mamusiowej sytuacji.

I co zrobić, skoro jednak doszło do tego cudownego (strasznego? niepotrzebne skreślić) połączenia się komórki jajowej z plemnikiem? Już na dzień dobry wypowiedziane do testu ciążowego wiadomo, że czeka nas wielka przeprawa, nazywana często końcem wolności i udręką, a  jeżeli nie można sprzedać dziecka na allegro, to trzeba je pokochać. Czy to się dzieje w dniu rozpoznania ciąży? Jeżeli tak było u Was - szczerze w to wątpię. Fascynacja cudem narodzin była oczywiście ogromna, wiecie, ten brzuch, z którego potem jak z balona powietrze, uchodzi nowe życie - ma ręce, nogi, paznokcie, oczy po tacie - to jest przewielkie łał! Ale matczyna miłość? To niestety nie jest towar gotowy do wysyłki w dniu porodu. Trzeba czekać, trzeba się uczyć. O matko, jak wiele trzeba się nauczyć!

W tym poście nawiązuję trochę do testu "Czy jesteście gotowi na dziecko?", który sukcesywnie zamieszczałam na fejsbukowym E-Mamuś, bo jeżeli chcesz utwierdzić się w tym, że chcesz mieć dziecko, albo, co jest bardziej popularne wśród mojego środowiska, że go nie chcesz, powinnaś pójść do domu, rozsiąść się z gazetą i przeczytać ją po raz ostatni. O tym, że będąc rodzicem na nic nie ma czasu, wiedzą oczywiście najlepiej Ci co nie mają dzieci. A Ci co je mają? Oni piszą blogi i siedzą na fejsbuku. Wszyscy jak bum cyk cyk wygrali chyba ekstra godziny do doby i mają czas na wrzucanie zdjęć dzieci i opisywanie tych wszystkich cudownych chwil rozwoju swojej progenitury.
Nie wiem na co nam starczy czasu i sił, i z jaką częstotliwością będziemy działać w matczynej sferze w Internetach, ale na pewno zawsze w myśl tego, że bycie matką nie jest super słodkie, że mi­mo przestudiowania niez­liczo­nych ilości książek na te­mat ma­cie­rzyństwa, żad­na z nich nie przy­gotuje Cię na to, że poród to rzeźnia, a pier­wsze dwa miesiące po nim są praw­dziwą masakrą. Od tych zbawiennych słów Agnieszki Chylińskiej całe to e-mamusiowo powstało i w tym klimacie oby trwało dalej, bo naprawdę jest tyle cudownych leków, sprowadzających mnie, jako matkę do twardej rzeczywistości, że nie chcę chorować na ten pseudo-fantastyczny mit Matki Polki. W poszukiwaniu choro-zdrowego rozsądku w byciu mamą - w te desenie idziemy! I będzie nam miło, jeżeli z nami zostaniecie. 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...