czwartek, 4 września 2014

Bez parcia, ale z sensem

Kiedy mój mąż pokazał mi jeden z odcinków Szóstego zmysłu, w którym Przemek Kossakowski przemierzał Ukrainę, szukając uzdrowicieli, stwierdziłam: dawno nie było w telewizji i w internetach tak pozytywnego wariata, biorącego na bary ciekawy temat i opowiadającego o nim w taki sposób, że szklany ekran nabiera sensu istnienia. Dzięki niemu zresztą przyszedł nam do głowy pomysł, że nasz ząbkujący syn mógłby kiedyś przynieść do domu parę groszy, uleczając ludzi poprzez ich gryzienie. I dzięki Kossakowskiemu uspokoiliśmy się, że ludzie z wioski, w której mieszkają moi rodzice nie są odosobnieni w praktykach uleczania jajkiem. Może jednak są normalni, może nasze dziecko nie ucierpiało podczas tych jajecznych "zabaw" koleżanek mojej już nieżyjącej babci. Ale nie o tym.

Kossakowski wraca z nowym programem. Premiera Inicjacji ominęła mnie z racji zbyt wczesnej godziny nadawania (mówiłam Wam już kiedyś, że moje dziecko nie zasypia po dobranocce, bo nie ma już dobranocek, a gdyby były to i tak by po nich nie zasypiało. W gruncie rzeczy mógłby powstać nowy termin dla tak energicznego dziecka: zasypia po Kossakowskim, w lepsze dni zasypia w trakcie). Ale dziś w końcu obejrzałam symulację porodu, o której pewnie już słyszeliście. W końcu, bo przyznaję, że miałam opory. Wiecie, rodziłam siedemnaście miesięcy temu, ale jednak (jako, że robiłam przyjemniejsze rzeczy w życiu) powrót do tych wspomnień pod kątem bólu to nie było moje cup of tea, mimo, że mój przypadek ciężki ponoć nie był, odporność na ból spora, traum poporodowych brak. Przyznam też, że w pierwszym momencie pomyślałam: po co skupiać się na bólu porodowym, skoro to nie jest istotą porodu? Ale ciekawość wzięła górę, no i wielka sympatia do Kossakowskiego, więc obejrzeć musiałam. I okazało się, że mój opór był niepotrzebny, bo scenami bólu Pan Przemek paradoksalnie nie przywołał w ogóle wspomnień o bólu, a jedynie o wielkim spełnieniu i miłości z tytułu wydania na świat nowego życia. A ponieważ rodziłam naturalnie bez znieczulenia (no dobra, z gazem przy ósmym centymetrze, ale takim jakby wygazowanym gazem) daję sobie pełne prawo do komentarza tej sytuacji.

Znajomi oczywiście pytali mnie po porodzie jak bardzo bolało a ja nie wiedziałam co opowiedzieć poza tym, że bardzo. Cholernie. Bolało jak nie wiem co. Przecież ja rodziłam, nosz mać! Bolało więc jak przy rodzeniu dziecka. Niby to takie oczywiste, ale jeżeli ktoś tego nigdy nie robił, nie wyobrazi sobie tego. No, chyba, że miał łamane kości, o ile prawdziwym jest stwierdzenie, że ból porodowy można porównać do łamania dwudziestu kości równocześnie! Mój mąż miał łamane trzy kości na raz, więc kiedy to usłyszał powiedział do mnie: szacun! I kiedy był ze mną przy porodzie widziałam ten szacunek w jego oczach.

Przed obejrzeniem eksperymentu przeprowadzonego na Kossakowskim nie pomyślałam nic innego jak tylko właśnie SZACUN, słowo wytrych. Ale trochę brak mi było słów. Że Tobie się chłopie w ogóle chce przez chwilę być z tym bólem, skoro on może być jeszcze większy, bo będzie przecież bezcelowy. Każdy ból, jeżeli tylko ma jakiś cel, boli dużo mniej. Kossakowski jedyne co urodził tą symulacją porodu to podziw, wdzięczność i fun club kobiet z porodówki. Dużo urodził, zważywszy na to, że przerwał eksperyment na poziomie ósmego centymetra - przecież ten poród składał się tylko z bólu. Bez oczekiwania, miłości, wielkiego brzucha, który prawie pęka, bez wspomnień z ostatnich dziewięciu miesięcy. Bez obietnicy, że zaraz przyjdzie ulga, że ból urodzi rączki, paznokcie, oczy po tacie. Przecież to jest kosmos, do którego Kossakowski nawet nie mógł się zbliżyć. Ale w tym bolącym wariactwie wytrzymał i tak długo, nie mając całej tej matczynej siatki emocji w tle. A ulgę przyniosą mu na pewno pozytywne komentarze, bo jednak poziom abstrakcji eksperymentu przyprawił wiele osób o uśmiech.

A kobietom, które chciałyby, żeby eksperyment był realnym scenariuszem i żeby to mężczyźni rodzili w bólach polecam się zastanowić czy na pewno chciałyby sobie odebrać tę przyjemność. Tak, przyjemność i nie - nie jestem masochistką. Ale wiem, że nawet najcięższy poród zakończony położeniem dziecka na brzuchu, z którego to życie uszło jak powietrze z balona to, mimo cholernego bólu, jedna z lepszych czynności na świecie. Urosnąć przez tych kilka miesięcy w siłę, żeby potem pęknąć z dumy. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...