środa, 24 września 2014

Kiedy powiem sobie, że to za mało

Sama sobie się dziwię, że zmieniłam bieg tytułu piosenki O.N.A Kiedy powiem sobie dość. Mam teraz taki czas, że mówię sobie dosyć każdego dnia. Mówię sobie wielkie ogromne dość mam wszystkiego. Wstawania rano, wyrywania sobie włosów z głowy w pracy, bo szef nie docenia, a dziecko w domu rośnie mi na drożdżach podczas gdy ja mam na to tylko wpływ parodii wynagrodzenia na konto bankowe. Później mam dość kolejno: wracania w wielkim wypruciu do domu, wymyślania co dziś na obiad, wymyślania co na obiad dla dziecka, co na obiad do pracy, usypiania dziecka o mało dziecinnej porze typu dwudziesta trzecia trzydzieści i dosyć mam nawet permanentnie rozłożonej suszarki na pranie, o ciągłym bałaganie nie wspomnę. Organizmaszyna ma chyba w turbinach mało oleju (albo w głowie). Matko, ocknij się. Za kilka lat naprawdę będzie lżej!

To był zalążek postu sprzed dwóch tygodni, od tamtej pory wiele się zmieniło. Byłam sama przez tydzień, dziecku dziadkowie uregulowali w tym czasie tryb życia codziennego, w związku z czym zasypia po dwudziestej pierwszej i w związku z czym odpadło mi jedno mam dość. Mąż się wydelegował, a ja siedząc sama w M2 powiedziałam sobie, że w tym wszystkim, czego mam tak bardzo dość, jest jednak czegoś za mało. Mnie w tym jest za mało. Instytucja matki, szczególnie polskiej, nie ma w statucie żadnej z egoistycznych czynności, ale coraz częściej ciągnie mnie na drugą stronę codzienności. Tej, którą mam, ewidentnie czegoś brakuje. Na osiemdziesiąt procent mojej niespełności składa się praca, w której spędzam osiem godzin dziennie, a w której nie chcę być. To nawet nie jest wypalenie zawodowe, to jest poczucie bycia okradaną. Z czasu, z pieniędzy, których kiedyś było więcej. Bycia oszukaną, że po macierzyńskim każda matka góry przenosi. Pieluch, kasy, satysfakcji, biega dobrze wyglądająca między firmą a domem i uśmiech spełnienia nie schodzi jej z twarzy. Więc albo jestem w złym miejscu do zarabiania pieniędzy i zdobywania cennego doświadczenia, albo robię coś mocno nie tak.

Dziecko idzie mi do żłoba. Towarzyszy temu mało adaptacyjna zła wibracja. Płacz, niespokojny sen, uwieszenie półtorarocznego ciała na mojej nodze. Krok w krok. Nie widzę w tym wszystkim rozsyłających się curriculum vitae i biegania na rozmowy kwalifikacyjne. I to jest zamknięte koło odmieniania siebie przez dziecko o dziecku z dzieckiem. Poświęcenia, przeczekania, zostawienia w szatni swoich ambicji i obolałEGO, i uzbrojenia się w cholernie wielką cierpliwość, której od nowa się uczę. Bez kitu, jakbym urodziła dziecko w ten poniedziałek. Świat się zatrzymał i działam na rzecz przystosowania małego człowieka do życia w społeczeństwie. Kiedyś powiem sobie, że to za mało. Dla mnie za mało. Na pewno znacie ten niedosyt, niby życie się toczy ale HALO ja chcę więcej bo JA chcę dla SIEBIE... Ale równocześnie schowanie siebie do jego kieszeni, kiedy zostawiam go na popłaczenie w żłobku, schowanie siebie bez bo JA, to jest najwięcej ile mogę mu teraz dać.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...