poniedziałek, 10 lutego 2014

Świat zwariował, czyli E-mamuś i jej zimowa apokalipsa

Siedzę ze spokojną niedzielą przy stole, znacie mój stosunek do niedzieli. Siedzę z nią przy popołudniowej kawie i ku mojemu zaskoczeniu całkiem miło mi się z niedzielą gada. Patrzymy w okno na anomalię pogodową, która mnie bardzo cieszy. Od momentu, kiedy można usłyszeć świergot ptaków i wracać z pracy przy względnej jasności (niekoniecznie umysłu), chce się więcej. Nawet jeżeli wiosna w lutym może być zapowiedzią zimy w kwietniu, miło, że w ogóle wiosna jest. Chociaż według synoptyków już dawno przestała istnieć, podobnie jak złota polska jesień - mimo to ja we wiosnę wierzę, podobnie jak w ELFY, KTÓRE OPÓŹNIAJĄ ISLANDZKI PROJEKT BUDOWY DROGI. A my, Polacy, już nawet w przedwiośnie nie wierzymy i w nic polskie, co się świeci. Dlatego nie przepadam za nami. Mamy za mały współczynnik poczucia abstrakcyjności i za mało wbudowanej pamięci zatrzymującej marzenia, nie wspominając o dystansie. Boimy się tego, czego nie znamy. Boimy się przyznać, że czegoś nie wiemy. Tak sobie to na szybko z niedzielą przy kawie przegadałam i zgodnie stwierdziłyśmy, że muszę się na chwilę od Polski oderwać. Zabiorę niedzielę ze sobą na jakieś wakacje i sobie w niedzielę razem z pozostałymi członkami tygodnia poleżymy w południowym słoneczku. BO CO JEŚLI TYLKO ISTNIEJĄ POTWORY POD ŁÓŻKIEM a miłe ludki giną w betonie? Nie ma dla nas żadnej nadziei. Zaleje nas szarość dni i minie miesiąc drugi, trzeci, enty a w dwunastym nawet św. Mikołaj, którego też przecież nie ma, będzie nas miał w swoim nieistniejącym tyłku.

Ile przyjemności czerpiemy z życia? O tym miał być ten niedzielny, leniwy post. Ale jak zawsze frustracja mnie zalała i gdybym się jeszcze bardziej rozpędziła w myślach, przeklęłabym bardzo, a nie lubię kląć. Podsumowując aktualny stan rzeczy świata, który zwariował:
mama była w trzydniowej delegacji (kolejny powód do bycia wyrodną). Ale za to tata został bohaterem roku, opiekując się dzielnie synem, który z kolei (póki co nieświadomie) uważa, że sen jest dla słabych (mogłabym handlować jego energią na bazarze).

W wielkim zmęczeniu i korku, gdzieś między Krakowem a Warszawą, zdołałam dojrzeć tak zwaną miażdżącą system scenę sytuacyjną: zobaczyłam Pana w śmieciarce, który stał na poboczu i z miną pełnego szczęścia trzymał w dłoniach kobiece różowe majtki. Włożywszy je do kieszeni, zaczął pisać esemesa z uśmiechem nieschodzącym z twarzy. Dopowiedziałam sobie do tej sytuacji jedną uniwersalną teorię: ciesz się swoimi problemami. Szczęściem też. Bo już nigdy możesz ich nie mieć.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...