środa, 13 sierpnia 2014

Mowa słodsza niż miód*

- Tato, gdzie jest mamusia?
- W pracy.
- A o której wróci?
- Nie wiem.
- A nie możemy do niej za-te-le-fo-no-wać?**

Nigdy nie mogłam się nadziwić, że małe dziecko może poskładać zatelefonowanie. ZA-TE-LE-FO-NO-WAĆ, o rany! To muszą być lingwistyczne Rysy do pokonania dla tak małego aparatu mowy.
Kiedy rok temu słyszałam zmagania dzieci z trudną polską mową, nie mogłam się doczekać pierwszych słów mojego syna. Z drugiej strony komunikacja niewerbalna w jego wydaniu bywała bardzo intensywnym wyrażeniem siebie i swoich emocji, dlatego miewałam też obawę, że mówienie mogłoby nieco skomplikować naszą komunikację. Przecież nauczyłam się już rozumieć syna bez słów a przede wszystkim rozumieć go poprzez płacz. Szczególnie pierwsze trzy miesiące były powtarzalne w dźwięki, więc z czasem już wiedziałam, że jest głodny, śpiący, jest mu niewygodnie, że chce bekać albo bąkować, czy też boli go brzuch. Kiedyś zresztą pisałam o tym płakaniu, któremu trzeba było się codziennie bardzo dokładnie przysłuchiwać, żeby zrozumieć co w ogóle dziecko ma na myśli i czego potrzebuje. Później nauczyłam się rozumieć syna poprzez głużenie, gaworzenie i naśladowanie dźwięków mowy*** i gdybyśmy dzisiaj na tym melodyjnym etapie pozostali, całkiem dobrze byśmy się zrozumieli. No, może za wyjątkiem moich tłumaczeń, dlaczego nie wolno robić tylu, w jego opinii, interesujących rzeczy. Tego mój syn nie przyswaja i nie wiedzieć czemu słowa nie i nie wolno są dla niego niesłyszalne. Resztę omawiamy razem całkiem przystępnie na poziomie dialogu, chociaż zdarzają się też między nami kłótnie. Ale kłótnia z użyciem mojego języka polskiego i języka dziecięcego (w wersji mojego syna przypominającego póki co język z grupy skandynawskiej języków germańskich) to najbardziej inspirująca kłótnia, którą zawsze kończy konsensus. Przynajmniej ja to tak rozumiem.

Usłyszałam słowo mama (z przypisanym jemu konkretnym znaczeniem) w zeszłym tygodniu, po upływie dwóch lat od momentu kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jest spora szansa, że mój syn będzie miał rzadką przypadłość z gatunku męskich pamiętania wszelakich dziwnych rocznic - póki co idzie dobrą drogą. Usłyszałam nasze piękne polskie śśśśśśś wypowiedziane do kota (oczywiście podczas próby naśladowania kici-kici). Znając teorię, że dziecko około półtoraroczne rozumie dwa razy więcej niż potrafi wymówić***, rzucamy słowami cały czas. Mówimy do syna naszym językiem. Nie zdrabniamy. Nie chcemy wiedzieć cio tam? Chcemy wiedzieć jak się ma. Nie chcemy sobie wyobrażać, że w ciemnej łazience jest bobo i go zje, chcemy, żeby wiedział, że ma wyjść z łazienki, bo światło jest zgaszone. Po prostu. Bez potworowych dodatków. Czasami zrobi sobie bubu, ale częściej po prostu sobie coś ubije, bo się przewrócił. Zdarza się, że robi am-am, ale częściej po prostu je obiad. 

Znalezienie równowagi w mówieniu do dziecka to jest nie lada wyczyn. Z jednej strony mówić tak, żeby nie zamykać mu świata wyobrażeń o wyimaginowanych psijacielach, śtfolach, kjuliczkach i pieśkach, z drugiej strony twardo stąpać po literach i wprowadzać kosmetykę w opisie świata dziecka - przyjaciele, stwory, króliczki i pieski - starannie poprawiać zamiast powtarzać błędną wymowę. Przy tej czynności należy zachować powagę, bo zwykle zmagania dziecka ze słowami powodują, że śmiejemy się i bijemy brawo. To oczywiste, że trudno się powstrzymać kiedy dziecko wywinie dźwięczny numer w stylu śśśśśśś do kota, ale zdecydowanie przyda mu się bardziej z cierpliwością powtarzane kici-kici niż nasz ciągły zachwyt nad śśśśśśś. A może się mylę? A może w okresie rozwijania mowy dziecięcej powinniśmy pozwolić dziecku na własne interpretacje słów i dostosowywanie ich do wygody używania aparatu mowy, który jest jeszcze rozleniwiony?

Niezależnie od tego, którą z dróg komunikacyjnych obierzemy, nie zapominajmy o tym, że najważniejsze jest porozumienie (się) i słuchanie. Mówmy dużo. Ale mówmy przede wszystkim o czymś. Żeby dziecko wiedziało, że mówienie jest jakieś, a nie byle było. Czytajmy dziecku. Żeby słowa go otaczały. Dobrze poskładane litery wpływają na lepsze samopoczucie (z pewnością gdzieś na świecie ktoś to naukowo udowodnił). Słowa z Wami, dziecko też!




*tytuł sponsoruje Pan Homer
** zasłyszane w oczekiwaniu na zielone światło gdzieś w okolicy Ronda Mogilskiego w Krakowie
***teorie dotyczące rozwoju mowy zaczerpnięte są z artykułu na Dzieci są ważne
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...