wtorek, 12 sierpnia 2014

Na nawyku

Wróciliśmy do domu, położyliśmy klucze na blacie w kuchni, dwie siaty z zakupami na stole. Z przyzwyczajenia nie na brzegu, żeby dziecko nie sięgnęło ani do zakupów, ani do kluczy. Zdjęliśmy buty i włożyliśmy od razu do szafy. A wróciliśmy jak zwykle, tuż przed osiemnastą. Moglibyśmy później, ale ponownie - to przyzwyczajenie - ono czyni z nas mistrzów dokładności. Więc robiliśmy wszystko po staremu, z tą tylko różnicą, że obiad był gotowy już po dziewiętnastej, w dodatku dwudaniowy - niemożliwe stało się możliwym kiedy szesnastomiesięczny człowiek nie biegał pod nogami, nie wyciągał garów z szafek i nie zaglądał do piekarnika. Pralka prała, zmywarka też i okazało się, że wprawienie ich w ruch nie było takie skomplikowane kiedy szesnastomiesięczny człowiek nie wyrzucał z pralki ubrań tuż przed jej uruchomieniem i nie włączał przycisku, który pralkę resetuje, i nie podbiegał też za każdym razem kiedy wkłada się ostatni brudny talerz do zmywarki.

Usiedliśmy. O matko, dopiero wpół do ósmej! Włączyliśmy film. Głośno. Przecież to niemożliwe, ale jednak. Nikt przecież nie spał w pokoju obok. Godzina dwudziesta druga. Drugi film. Kolacja zjedzona powoli i cała. Nieprzerwany sen. Rano ciepła kawa. Praca. Bez myślenia w pracy o tym, co kupić na kolację. Z mężem to sobie pizzę zamówimy. Kulturowa wygoda. Bez dziecka. Mówili on odwyknie, ty odpoczniesz, same plusy.

Po dwóch dniach przyszło mi do głowy, że wariuję, ale też dowiedziałam się więcej o sobie. Wiecie, ta nawykowalna (żeby nie powiedzieć paranoidalna) natura rodzica: znam na pamięć co powinnam kupić, w którym miejscu domu położyć, żeby bubu nie było i innych wybuchów, w jakim natężeniu dźwięków oglądać film i kiedy nastawić pranie. Bez dziecka się gubię. Bez dziecka samo tylko istnienie możliwości, że coś mogę zrobić inaczej wystarczająco mnie wybija z rytmu. Tak, ta sama potencjalność, że mogę wszystko a to tylko czcza gadanina - bez dziecka to przecież takie wszystko, że nic. Więc każę ściszać TV, liczę kiedy się to pranie skończy i myślę, że za długo robimy te zakupy, bo przecież trzeba już wracać do domu.

Prozaiczne czynności niczym gumy do żucia – zajmują nas bezmyślnie, aż na koniec dadzą się wypluć i pozwalają szybko zapomnieć jaki miały smak. Tak zawsze myślałam. Dopóki dziecko mi nie zaczęło pojmować jeszcze bardziej rzeczy tego świata i teraz, kiedy jest na kilka dni u babci - widzę jak bardzo złożonym procesem było dostosowanie życia do tego małego człowieka. Wypracowanie najmniejszej energii przerobionej później na te wszystkie codzienne czynności.

Nie to, że jest pusto. Nam się we dwoje nigdy nie nudzi, bo jesteśmy przyjaciółmi, ale nie tylko. My jesteśmy z mężem małym gangiem. Ale jest tak dziwnie, że nie do opisania. Brak tej trzeciej energii rozleniwia strasznie, spowalnia myślenie, nawet budzik chce budzić jakby mniej chętnie. Gdybym nie miała dziecka, na pewno nic by mi się nie wydawało. Ale dziecko mam i wydaje mi się, że coś mocno jest nie tak jak go nie mam blisko.

Bez konkluzji w chwilowo bezdzietnym rozważaniu pozdrawiam Was ciepło i cóż, dziecko z Wami. Ja sobie poumieram z tęsknoty jeszcze ze dwa dni i potem świat się zrównoważy.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...