czwartek, 12 czerwca 2014

Mamy moc

Moje blogowanie nie jest blogowaniem, bo nie nadążam. Powinnam zająć się bieżącą obserwacją okołomamowych tematów, bardzo bym chciała. A co ja robię? Z wersji roboczych i otchłani fejsbukowych wyciągam mój komentarz do wywiadu z Sylwią Chutnik z Dnia Matki, DNIA MATKI. Refleks nigdy nie był moją mocną stroną. Ciekawi mnie Wasze zdanie na temat kondycji współczesnego macierzyństwa. Czy rzeczywiście nasze siły maleją kiedy pojawia się społeczna presja matczynego bycia mamą, a dziecko staje się dominantą naszej codzienności (chciałoby się rzec codziecienności)? Bo ja już nie wiem, po której stronie mocy mam się ustawić ze swoim byciem tą całą mamą, żeby nie być wciąż pod lupą ogólnodostępnych i nazbyt uniwersalnych definicji współczesnej mamy.

Moim zdaniem dzieci stały się dzisiaj w pewnym sensie po prostu modne (oczywiście tylko w niektórych środowiskach, bo na przykład ja wśród swoich bezdzietnych znajomych czuję się tak, jakbym założyła spodnie sprzed pięciu sezonów i była najbardziej passé jak to tylko możliwe). Ale jednak dzieci są modne. Blogi parentingowe dowodzą tego najlepiej. Dziecko, z dzieckiem, o dziecku i dla dziecka - już nie raz pisałam o odmienianiu się przez przypadki polskiej mamy. Czy moda na dzieci wynika z faktu, że jest ich mniej niż kiedyś? A może obecnie istnieje więcej narzędzi, żeby posiadanie dziecka uczynić lajfstajlem? Matki stały się wszystkorobiące, a ojcowie chcieliby tych samych uprawnień (co im się jak najbardziej należy). Matczyne bycie mamą ewoluowało w pewnego rodzaju ojcowskie bycie mamą, no bo: mama zarabia, mama jest głową, mama pada ze zmęczenia i nie gotuje obiadu, a tym bardziej nie pakuje kanapek i nie sprząta. Myślę, że ciocie dobre rady powinny wziąć pod uwagę zmianę ducha czasów, ale oczywiście nie zrobią tego, dlatego my nie powinnyśmy ich słuchać. Bo czy mama siedząca z dzieckiem w domu równa jest dobrobytowi, jaki ojciec zapewnia rodzinie, czy równa jest braku pasji i zawodu, które by ją zajęły, czy pracuje bo musi albo bo jest wyrodna, czy nie pracuje bo jest wygodna? Chciałoby się w tym miejscu przekląć, że w gruncie rzeczy kij Was to ciocie dobre rady interesuje. Matka siedząca z dzieckiem w domu będzie tak samo przedmiotem dyskusji, co matka robiąca karierę. Ludzie zawsze znajdą dziurę w całym, choćby to całe było najlepsze. Nie mieć dziecka jest bardzo źle, ale mieć dziecko i pracę jest chyba najgorzej. Bo co to za dzieciocentryzm, kiedy widzę syna tych kilka chwil wieczorem po powrocie z pracy do domu? To chyba jest proszę Państwa mamocentryzm, bo ja się tak spełniam, że aż brak słów. Sił czasami też. I kupię sen.

Naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim sądzić, bo jest jeszcze jedna perspektywa, strasznie lewa, ale jest: że bycie mamą jest najfajniejszą rzeczą na świecie i wcale by mi nie przeszkadzało, gdyby ktoś powiedział, że dziecko to moje największe osiągnięcie życiowe, a nieskromnie mówiąc mam sukcesów ciut więcej i trochę innego rodzaju w CV.

W tej całej Dn(i)omatkowej dyskusji myślę, że warto jednak przyjrzeć się ojcu (za niedługo będzie ku temu okazja) bo to jest taki twór, że gdyby nie tata, nasze bycie nawet nadmatczyńsko matczyną pracującą dwadzieścia cztery godziny na dobę mamą byłoby klasycznym pięć minut w sławie. A potem niczym po talent show wszyscy by o nas zapomnieli, a my pogrążyłybyśmy się z bezradności. Same. A samej się nie da. Bez ojcowskiego ojca po prostu się nie da być silną matczyną mamą. A jeśli któraś z Was przechodzi przez pełnoetatowość z dzieckiem bez niczyjej pomocy, to chylę czoła. Jak dla mnie to Wy, samotne matki jesteście suparmatkami. Ja jestem co najwyżej fajną mamą. Nic nie ma nadzwyczajnego w tej roli, poza tym, że nie wyobrażam sobie, żeby nie była to rola główna (najchętniej odmiana roli głównej drugoplanowej - bo jednak przede wszystkim jestem żoną). Pozdrawiam Was serdecznie. Nieidealna i niewściekła E-mamuś.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...