piątek, 6 czerwca 2014

Słowotłok

Trwająca w mojej głowie prywatka przekształca się w imprezę masową pełną nieznanych mi dotąd myśli. Zaprosiłam je do siebie, bo są znajomymi innych znajomych myśli, ale nie spodziewałam się, że przyjdzie ich tak dużo i że będą aż tak głośne. Impreza jednak dalej trwa i nie zanosi się wcale na jej koniec. Taniec myśli, ich przekrzykiwania się i upijania. Zdarzają się też, jak to na imprezie, sprzeczki i bójki - bo jak okiełznać ten niezrównoważony tłum? Czasami mam wrażenie, że to wszystko dzieje się obok mnie i nic z tych myśli mnie nie dotyczy, ale jednak to moja głowa. Mój problem. Moja sprawa. Moje szczęście. Mój kosmos. Oja.

Coraz częściej myślę o drugim dziecku. O tym, że go chcę, wiem już od pierwszej ciąży i nawet poród mnie nie zniechęcił (o ironio), ale polska rzeczywistość nie pozwala na jednoznaczną decyzję, że tu i teraz, i już, natychmiast będziemy mieć dziecko (nieważne czy pierwsze, drugie, piąte). Tak się po prostu nie da i dlatego pewnie sporo par odmienia się przez wpadki. A kiedy już się przez tę wpadkę odmienią i poukładają swoje geny w nowe życie, okazuje się, że jakoś, że mimo wszystko da się wiązać koniec z końcem. Od spadającej nad polskim niebem gwiazdki chciałabym, żeby to jakoś i to mimo wszystko zniknęło, żeby móc rodzić i wychowywać dzieci w tym kraju po prostu, bez żadnych mimo to i tamto siamto, na satysfakcjonującym poziomie i w satysfakcjonującym metrażu mieszkania, bez dopłat do szczęścia, które okazuje się być tutaj produktem delux.

Ironii jest pełno na imprezie w mojej głowie, dlatego muszę stwierdzić po głębszym przemyśleniu, że mimo Ciebie Polsko, mimo tego, że wcale nie ułatwiasz, chcę mieć drugie dziecko. Najlepiej przed trzydziestką. Chcę uskutecznić ucieczkę przed byciem starą mamą, nie czekać latami, nie ułatwiasz mi tego, Polsko. Przed Tobą nie ucieknę. W Dzień Matki dowiedziałam się jak mnie postrzegają inni tudzież jak sama siebie powinnam widzieć. Zmęczoną, wściekłą, w dzień bawiącą się z dzieckiem ostatkiem sił, w nocy płaczącą po kątach, wsiadającą do windy razem z natłokiem obowiązków i problemów. Bo jestem polską matką na polskiej ziemi, chodzącą do polskiej pracy, wychowującą polskie dziecko i kochającą polskiego męża. Dziękuję Ci, Newsweeku, za otworzenie mi oczu. E-mamuś jest masochistką. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że każdego dnia padam na twarz ze zmęczenia i chcę to kiedyś powtórzyć? Przecież nie jestem chodzącą korporacją z wydajnością 200%, wypluwającą z siebie na zawołanie emocje i powielającą czynności nadzwyczaj automatycznie. Jedną ręką mieszać zupę, na drugiej zawiesić dziecko, dać buziak, zrobić akuku i pogo do ulubionej piosenki, nogą zamiatać pod stół, na spacer pójść, umierać po całym dniu, ale na huśtawkę iść.

Nie jestem wypalona. Bez przesady, proszę Państwa. Natomiast jestem sobie w stanie wyobrazić, że spory procent kobiet zwyczajnie nie jest w stanie godzić macierzyństwa z pracą, bo mnie też to czasami dotyczy. Ale frustracja, jeżeli jest, wynika moim zdaniem z najbardziej parszywego w świecie poczucia, że my musimy. My nie chcemy. My musimy. A ja, owszem, muszę pracować, ale przede wszystkim chcę. I ja, owszem, odmieniłam się z moim mężczyzną przez wpadkę, ale ja nie musiałam urodzić dziecka. Ja chciałam. Jeżeli nasze wybory nas frustrują i powodują wypalenie - oznacza to, że być może źle wybraliśmy.

A my, cóż. Może nie mamy najczystszego mieszkania pod słońcem, zabijamy się o flipsy i poślizgujemy na kaszce. Jemy obiady na późną kolację, ale jemy je też na późne śniadanie. To już nawet nie to, że kupilibyśmy SEN, my byśmy go nawet ukradli. Ale to i tak nie jest koniec świata supermatki ani superojca (nie zapominajmy o istotnej roli tatusiów!)To są proszę Państwa prozaiczne kwestie życiowe, które każdy uskutecznia siedem razy w tygodniu, niezależnie od tego, czy ma dziecko czy go nie ma. Przez codzienność po prostu każdy musi przebrnąć. Musi albo chce i cześć. Pozdrawiam Was serdecznie i zaproszę Was ponownie, jak tylko posprzątam swoją głowę. Loff.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...